Gdy usłyszałem to po raz pierwszy w debacie, pomyślałem: emocje. Ale gdy to wyrażenie padło po raz drugi, zrobiło mi się smutno i straszno.
Brałem udział w spotkaniach z Panią Premier w Radomiu niejednokrotnie. Zawsze stwarzała wrażenie osoby otwartej na sprawy Kościoła. Pomocna dla spraw, które tu się dzieją, wspierająca inicjatywy. A tu taki zgrzyt!
Nie chcę wchodzić w debatę wyborczą czysto polityczną. Po prostu się dziwię. PiS u władzy to republika wyznaniowa, a więc co? Organizm na kształt tzw. Państwa Islamskiego? Opresyjny, nietolerancyjny, groźny, niebezpieczny i nieludzko okrutny? A jeśli taki, to dlatego że mający gdzieś w tyle głowy nauczanie Kościoła?
I nie idzie mi o to, że ma rządzić PiS. Tu niech decydują wyborcy. Idzie mi o samo stwierdzenie "republika wyznaniowa" i co za nim się kryje.
Jak Pani Premier widzi obecność Kościoła w przestrzeni publicznej? Zdaje się, że jej po prostu nie widzi. Owszem, ona może się pojawić na jej obrzeżach w postaci grzecznych zakonnic, które podzielą się swoim doświadczeniem w wypieku kremowych ciast i marynowaniu smacznego mięsa. Owszem, ona może być fajnym miejscem, gdzie świetnie i fotogenicznie wypada ślub, a poważnie pogrzeb. Owszem, Kościół może działać jako firma, która otoczy opieką chorych, przygotuje paczki biednym i zapewni zabawę dzieciom w ochronce, byle bez uczenia swoich prawd. Ale nic więcej!
Wnoszenie postulatów związanych ze społecznym nauczaniem Kościoła? To republika wyznaniowa! Kwestie światopoglądowe czy moralne? To republika wyznaniowa! Czyli w sumie Kościół tak, ale dla pieczenia ciast i obrzędów pełnych sentymentów. I nic więcej, bo więcej to republika wyznaniowa.
Podobno w debacie społecznej w demokracji prawo głosu ma każdy. Czy na pewno?