Beata i Marek Sokołowscy z Szydłowca przeszli 465 km z Fatimy do Santiago de Compostela. Z pielgrzymki przywieźli muszlę, bo, jak mówią, wobec trudności życia, zamętu i niewiary to czytelny znak wierności Chrystusowi i jego Kościołowi.
Państwo Sokołowscy szli centralnym szlakiem portugalskim. Trasę z Fatimy do Santiago pokonali w 18 dni. Cała portugalska droga liczy ponad 600 km i zaczyna się przy katedrze w Lizbonie. Dlatego swoje pielgrzymowanie rozpoczęli udziałem we Mszy św. w lizbońskiej katedrze. Potem do Fatimy dojechali autobusem.
Początkowo droga z Fatimy do Porto wiodła wyżynno-górskim szlakiem. Od Porto szli przez winnice, pola kukurydzy, lasy eukaliptusowe i piniowe. Co kilka kilometrów pojawiały się wsie lub małe miasteczka, a w nich kawiarnie, bary, ciastkarnie z kawą czy restauracje serwujące menu pielgrzyma. - To było spotkanie prawdziwego, niekolorowanego portugalskiego życia, z dala od zgiełku wielkich aglomeracji. To było spotkanie ludzi w ich codzienności, zajętych obowiązkami i świętujących; możliwość oglądania kościołów pełnych bogactwa architektury i sztuki sakralnej, gdzie dyżur pełnili świeccy. Do świątyń można było wejść, pomodlić się, przybić pieczątkę w paszporcie pielgrzyma - mówią B. i M. Sokołowscy.
Po przekroczeniu hiszpańskiej granicy spotykali coraz więcej pielgrzymów. Na trasie było mniej intymnie, a mijane lasy przypominały bardziej te polskie. - Rytm kilkunastu dni marszu wyznaczało nam wstawanie o świcie, pakowanie, droga i modlitwa, najczęściej różańcowa, rozmyślanie tajemnic wiary, których tak wiele związanych jest z drogą, wędrówką. Zmaganie z bólem, zmęczeniem czy upałem, kolejnymi wzniesieniami i podejściami, niekiedy z pragnieniem... Docenia się wtedy wagę sentencji będącej nieoficjalnym manifestem wyjaśniającym fenomen pokonywania Camino: "To nie Droga jest trudnością. To trudności są Drogą". Wtedy docenia się żółtą strzałkę i muszlę wskazującą drogę, życzliwość i słowo krzepiące współpielgrzyma czy trudności i wytrwałość innych. Prozą każdego dnia było szukanie wolnej "albergi", czyli miejsca noclegu, najczęściej w wieloosobowych salach, rozpakowywanie, prysznic, pranie, posiłki wieczorne i spotkania w grupie pielgrzymów - opowiadają państwo Sokołowscy.
Do katedry w Santiago de Compostela pielgrzymi z Szydłowca dotarli w 33. rocznicę ślubu. Pokłonili się św. Jakubowi i powierzyli mu niesione intencje. Na drodze jakubowej doświadczyli dużo ludzkiej życzliwości, ale czasem też obojętności. - W czasie drogi człowiek uczy się pokory. Tam niewiele od nas zależy. Z jednej strony doświadczamy swojej słabości, z drugiej - łaski Bożej. Pan Bóg dociera do ludzi na różne sposoby. Camino to droga do Ojca. Nie trzeba zrażać się trudnościami. One są wpisane w nasze życie. Podczas drogi można się wyciszyć - są modlitwa, refleksja nad swoim życiem i nad tym, co Bóg nam zleca. Owocem tej pielgrzymki jest odwaga chrześcijańska. Musimy być bardziej odważni, by głosić Chrystusa - mówi pan Marek.
Swoją przygodę pielgrzymów na Drodze św. Jakuba B. i M. Sokołowscy rozpoczęli w pierwszej połowie 2016 r., w Polsce. Wraz z członkami Konfraterni Świętego Apostoła Jakuba Starszego, zawiązanej przy katedrze Wojska Polskiego w Warszawie, pielgrzymowali ze stolicy do Krakowa. Na przełomie 2016 i 2017 r. przeszli odcinek z Wyszogrodu do Kalisza. W marcu tego roku zostali przyjęci do Konfraterni.