Zapomniany wątek

Ks. Zbigniew Niemirski

To był czwartek. Nasz ówczesny ordynariusz wracał wtedy z Warszawy do Radomia, by przewodniczyć Mszy św. dla pracowników służby zdrowia. Wszak było to wspomnienie św. Łukasza, patrona ludzi zatroskanych o chorych.

Zapomniany wątek

Dziś, po jedenastu latach, odbywa się marsz integracyjny im. bp. Jana Chrapka, w którym wezmą udział niepełnosprawni i pracujący z nimi ludzie. Obok tego w ramach naszej radomskiej Caritas działa Fundusz Biskupa Jana Chrapka. I tak to bp Jan kojarzy się nieodmiennie z działalnością na rzecz osób żyjących na marginesie społeczności – czy to z powodu swej niepełnosprawności, czy też biedy. I to wszystko prawda. Ale jednak to nie wszystko…

O ile my w diecezji pamiętamy go jako orędownika pracy na rzecz najbiedniejszych, to w pamięci przekraczającej granice diecezji bp Jan był wielkim orędownikiem spraw mediów katolickich. W tamten dzień, gdy wracał z Warszawy do Radomia, jechał po zajęciach prowadzonych w Uniwersytecie Warszawskim dla studentów dziennikarstwa. I ten wątek tu w diecezji zdaje się być dziś mocno zapomniany.

Pamiętam jego konferencje prasowe, organizowane w kurii. – Macie kawę i ciastka dla dziennikarzy? Przyjdą do nas po porannych kolegiach redakcyjnych głodni, bo nie zdążyli zjeść śniadania – pouczał nas, organizatorów tych spotkań.

Media go uwielbiały. Widziały w nim biskupa, którego można pytać o wszystko. A on odpowiadał, opowiadał i wyjaśniał.

Do dziś mam przed oczyma dziennikarzy, którzy po jego śmierci przyznawali się do tego, że był ich mentorem i wychowawcą. Niejeden z nich dziś odszedł dość daleko od stanowisk bronionych przez bp. Jana. Czy go zdradzili? Czy odeszli od jego pouczeń? Nie wiem.

Może stało się coś, co jest także naszą winą. Może zapomnieliśmy o miejscu mediów katolickich w pierwszym rzędzie walki o rząd dusz, tak jak on to widział? Może wytraciliśmy zapał do bycia awangardą, pierwszym rzędem maszerujących w pochodzie współczesności? Może pozwoliliśmy na to, by środowiska wrogie Kościołowi wyznaczały trendy publicznej debaty, zostawiając nam pole tylko do ewentualnych odpowiedzi, zawsze w drugim szeregu, zawsze na drugim miejscu.