Młodsi od metryki

Krystyna Piotrowska

|

Gość Radomski 37/2013

publikacja 12.09.2013 00:00

Klub „Seniora”. Tu znaleźli panaceum na młodość. Odszukali swoją drugą połówkę, a ich życiowe historie mogą posłużyć za scenariusz do hollywoodzkiej produkcji.

 Chórzyści i członkowie „Kabaretu pod Sumakiem” ćwiczą pod kierownictwem Haliny Świderskiej (siedzi) Chórzyści i członkowie „Kabaretu pod Sumakiem” ćwiczą pod kierownictwem Haliny Świderskiej (siedzi)
Zdjęcia Krystyna Piotrowska /GN

Halina Świderska, kierowniczka Klubu Seniora przy ul. Sienkiewicza, działającego przy MOPS w Radomiu, pracę rozpoczyna o 14.00, ale zazwyczaj przychodzi wcześniej. Bywa, że jest tu też w soboty, kiedy to prowadzony przez nią klub według harmonogramu powinien być zamknięty. Bez najmniejszego żalu rezygnuje z wolnego dnia, bo jej podopieczni chcą sobie potańczyć. A oni mówią, że jest właściwym człowiekiem na właściwym miejscu. Tak wiele jej zawdzięczają.

Na „ty” – rodzinnie

Kierowniczka czeka na mnie w swoim gabinecie. Ma pogodne oczy i życzliwy uśmiech. Dość szybko odnoszę wrażenie, że znamy się od dawna. – Zgodnie z ustaleniami Rady Klubu Seniorów Ziemi Radomskiej wrzesień jest miesiącem, w którym obchodzone są dni seniora – mówi pani Halina. – Ich zadaniem jest przeszkoda w zapomnieniu o ludziach starszych i samotnych – dodaje. Do jej gabinetu drzwi są otwarte i dosłownie co chwilę ktoś do nas zagląda, wita się. – Wszyscy są tu obowiązkowo po imieniu, bez względu na wiek i status społeczny. Dzięki temu panuje tu rodzinna atmosfera – wyjaśnia moja rozmówczyni. I to się rzeczywiście czuje. Do gabinetu wchodzi Janina Wulczyńska. Stawia na biurku pojemniczki z zamrożonymi malinami. Mają być do deseru. Częstuje nas cukierkami, pokazuje kupione bułki i wędlinę. Już wiem, że to na spotkanie przy herbatce zaplanowanej po zakończeniu próby chóru, która zaraz ma się zacząć. Klub ma swój samorząd. To taki organ wspierający w pracy kierowniczkę. Ci, którzy w nim są, pomagają w przygotowaniu różnych imprez i uroczystości, pilnują dyżurów przy codziennym przygotowaniu herbaty. Ta jest do kupienia za 50 gr. Pani Jadwiga Tarka przez trzy kadencje pełniła funkcję przewodniczącej samorządu. Dziewięć lat temu przeżyła wylew. Nie chodziła, nie mówiła, nie widziała na jedno oko, miała operację głowy. Powoli wracała do zdrowia. Dziś trudno dostrzec ślady tego, co przeszła. – Dużo w tym zasługi naszej kochanej Halinki – mówi. – To ona robiła wszystko, żeby wyciągnąć mnie z domu – dodaje.

Ściany nie mówią

Pani Jadwiga przyszła na próbę chóru. 2 października, na radomskim lotnisku, chór weźmie udział w „Przeglądzie piosenki żołnierskiej i patriotycznej”. Przegląd od siedmiu lat organizuje właśnie Klub Seniora działający przy MOPS. – Zapowiedziało się 13 zespołów. To piękne spotkanie, lekcja historii i podtrzymywanie tradycji. Do tego występu nasi chórzyści i członkowie Kabaretu pod Sumakiem przygotowują się przez cały rok – mówi kierowniczka. W kronice klubu można przeczytać o sukcesach tego rozśpiewanego zespołu. A w kronice jest o czym poczytać. Nic dziwnego, bo klub działa od 42 lat, jest najstarszy w Radomiu i jako jedyny w swoich zadaniach ma wpisaną działalność kulturalno-oświatową. To tu, ponad 30 lat temu, funkcjonował również pierwszy w mieście Uniwersytet Trzeciego Wieku. W jego ramach spotkania odbywały się przez pięć lat. – Ludzie starsi muszą wyjść z domu, bo ściany nie chcą mówić – wyjaśnia pani Halina. – Jest ciężko żyć komuś, kto nie ma dzieci, rodziny. Bywa, że gdy osoby starsze mieszkają z rodziną, to szukają spokoju. A tu, u nas, mają wielu przyjaciół, znajomych i co najważniejsze – wychodzą z domu.

„Przyjdź, będzie dobrze!”

A kim są bywalcy Klubu Seniora? To renciści i emeryci, w większości osoby samotne. Trafili tu, bo ktoś ich przyprowadził, przyszli z ciekawości, są i tacy, których przysłał lekarz po rozpoznaniu u nich depresji. Czasem zostają skierowani przez pracownika socjalnego. – Zauważyłam, że zimą niektórzy przychodzą tu, żeby zaoszczędzić na opłatach. Mają małe emerytury, mieszkają w starym budownictwie i ogrzewają tylko to pomieszczenie, w którym śpią. Tu przychodzą z kanapką o 14.00 i wychodzą po „Wiadomościach”. W tym czasie nie muszą włączać w domu światła. Trudno dać sobie radę, gdy po zrobieniu wszystkich opłat w portfelu zostaje na przykład 350 zł – uzasadnia kierowniczka. Wszyscy wiedzą, że jej gabinet jest otwarty dla każdego. Przychodzą, opowiadają, wyżalą się i wypłaczą. Kierowniczka pomaga przy pisaniu podań, podpowiada, jak załatwić sprawę. Klub spokojnie może pomieścić naraz 80 osób. Jak trzeba, dostawia się stoły i wtedy może być i 120 osób. Działa tu kilka grup skupiających ludzi o różnych zainteresowaniach. Można grać w karty, śpiewać, jest i grupa poetycka. Niezapomniane pozostają wakacyjne wyjazdy, wycieczki, te bliskie, dalsze, a nawet zagraniczne. Wszystko po najmniejszych kosztach i z maksymalną dawką atrakcji, a na te pani Halina ma niezliczoną ilość pomysłów. Dlatego klub tętni życiem, a kto raz tu przyjdzie, to już zostaje. Pan Józef zawsze piastował kierownicze stanowiska i jak mówi, zawsze miał dużo pomysłów, ale to, co potrafi robić dla swoich podopiecznych pani Halina, budzi jego podziw i uznanie. Trafił do klubu po tym, jak został sam w czterech ścianach swojego mieszkania. Bardzo chorą żonę musiał oddać do hospicjum. Nie mógł sobie z tym poradzić. Żona to słynna radomska malarka Maria Kwiatkowska. Śpiewała, pisała wiersze. W Klubie Seniora bywały jej wystawy. – Syn podpowiedział mi – „Tatku, ty się znasz z kierowniczką, zadzwoń”. Zadzwoniłem i usłyszałem – „Przychodź, będzie dobrze” – wspomina. I przyszedł. Zna już wszystkich i jak mówi, to nie są znajomi, ale przyjaciele. Nabrał chęci do życia, nie myśli o chorobach. W intencji żony dwa razy poszedł pieszo do Częstochowy. Był najstar- szym pielgrzymem. – Teraz klub to mój drugi dom. A może w tej chwili już pierwszy? – zastanawia się.

Pod skrzydłami Amora

Trudno powiedzieć, czy to  dużo czy mało, ale w czasie niemal 30-letniej kadencji pani Haliny w Klubie Seniora związek małżeński zawarło 17 par klubowiczów. Tylko jedna z nich nie wytrzymała próby czasu. Obok tych, co powiedzieli już sobie sakramentalne „tak”, są też osoby, które choć jeszcze tego nie zrobiły, też znalazły swoją drugą połówkę. Pan Zygmunt przyszedł do klubu za namową córki. Po śmierci żony był kompletnie załamany, miał depresję. Czas mijał. Poznał Ewę. Teraz jej fotografię zawsze ma przy sobie w portfelu, na sercu. – Ona wdowa, ja wdowiec. Jesteśmy ze sobą już trzy lata, pomagamy sobie nawzajem. Kochamy się. Jestem szczęśliwy – mówi. Władysław Ślusarczyk poznał swoją przyszłą żonę 20 lat temu, w dniu, w którym przyszedł do klubu. Nikogo wtedy nie znał, a kierowniczka zaproponowała mu, żeby podszedł do stojących obok dwóch pań. Przywitał się i zaraz wyszedł, bo uważał, że jest niestosownie ubrany, a akurat klubowicze świętowali jakąś uroczystość. Za to kilka dni później już ze sobą tańczyli. Po ponadczteroletniej znajomości wzięli ślub. Dziś są szczęśliwym małżeństwem z 15-letnim stażem. O Barbarze Walczak koleżanki mówią: – To nasza elegantka. Trudno uwierzyć, że jest klubowiczką od 23 lat. Włosy ma z fantazją uczesane i pomalowane, a paznokcie w różnych kolo- rach. Lubi śpiewać, chętnie przychodzi na spotkania chóru. – Tu poznałam swojego pana – śmieje się. Janina Machnio przychodziła do klubu razem z mężem. – A było nam tu jak w domu – wspomina. Gdy mąż zmarł, przeżyłam traumę. Nie wiem, co by było, gdyby Halinka nie zmobilizowała mnie, żebym znowu zaczęła tu przychodzić. Bo ja się wzbraniałam, a ona tak nalegała, że dla świętego spokoju przyszłam. I poznałam Kazia. Pani Janina nie szczędzi też, tak jak i inni moi rozmówcy, ciepłych słów pod adresem kierowniczki. – To wyjątkowo ciepła kobieta. Dzięki niej jesteśmy tu jak jedna rodzina, a to jest potrzebne ludziom. Ona ma wybitne zdolności w rozładowywaniu każdej nieprzyjemnej sytuacji. Gdyby nie uszy, to by się śmiała naokoło. Bez niej ten klub by upadł – mówi. A ja od pani Janiny otrzymuję niezwykły prezent – wyśpiewaną piosenkę: „Tysiąc róż”. O tym, że w klubie każdy jest mile widziany, zapewnia też Anna Skwarczyńska i dodaje: – Tu są ludzie „w latach”, ale są młodzi. To tylko dzięki temu, że tu przychodzimy.

W grupie siła

Halina Janiszek, dyrektor Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej w Radomiu – Nie do końca zdajemy sobie z tego sprawę, że każdy rok przynosi nam coraz więcej osób w wieku emerytalnym. Zdobycze techniki i cywilizacji sprawiły, że wiek życia bardzo się wydłużył, jesteśmy też dłużej aktywni. Prawie nie ma już rodzin wielopokoleniowych. Osoby starsze często mieszkają samotnie. Jeśli są na tyle sprawne, to chciałyby być w grupie rówieśniczej z kimś, kto ma podobne problemy, zażywa podobne leki. Bo wiadomo, problem podzielony na pół – pół waży. Po to między innymi są Kluby Seniora. Tu jest z kim porozmawiać, pograć w karty, potańczyć, wyjechać na wycieczkę. Dzięki takim miejscom ci ludzie na dłużej zachowują aktywność, ćwiczą pamięć, realizują swoje pasje. Z tego, co wiem, zawiązują się tam najróżniejsze nici sympatii. Jest to też powód, żeby o siebie zadbać. Człowiek jest  istotą społeczną, sam niewiele znaczy – w grupie siła. To jest ta siła do życia, do zwalczania chorób. A jeśli liderem w klubie jest ktoś taki jak Halina Świderska, to ten klub nie tylko świetnie działa, ale zaczyna być traktowany jak drugi dom. Prowadzony przez nią Klub Seniora jest jedynym sformalizowanym klubem w strukturach MOPS-u. Dobrze, że Kluby Seniora powstają też przy parafiach, bo jeśli na spotkanie zaprasza ksiądz, to jest szansa, że przyjdzie na nie więcej osób.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.