Kocham, bo tak chcę i już!

zn

publikacja 09.02.2016 08:32

Miłość różni się od zakochania. Różni się też od tolerancji, która w praktyce oznacza pobłażliwość dla zła czy dla krzywdzenia kogoś. O tym i o innych sprawach związanych z miłością i zakochaniem z ks. Markiem Dziewieckim rozmawia ks. Zbigniew Niemirski.

Kocham, bo tak chcę i już! Ks. Marek Dziewiecki ks. Zbigniew Niemirski /Foto Gość

Wielkimi krokami zbliżają się walentynki. Z tej okazji na naszej stronie ogłosiliśmy konkurs walentynkowy. Jego zasady wyjaśniliśmy TUTAJ. Przez cały tydzień będziemy publikować rozmowy i teksty o miłości. Zaczynamy od pytań do ks. Dziewieckiego.

Ks. Zbigniew Niemirski: Kochać - dlaczego tak trudno to powiedzieć, choć piosenka mówi, że łatwo?

Ks. Marek Dziewiecki: W tej znanej piosence Piotr Szczepanik wyjaśnia, że łatwo jest powiedzieć: "kocham", lecz trudno jest tę deklarację wprowadzić w czyn, bo w miłości "jest kolor nieba, ale także rdzawy pył gorzkich dni". Miłość od święta, czyli wtedy, gdy wszystko świetnie się nam układa, to sama radość i kawałek nieba na Ziemi. Jednak w codzienności miłość powiązana jest z ciężką pracą, z dyscypliną, z panowaniem nad ciałem i emocjami, z niepokojem o los kochanej osoby, a czasem z ogromnym bólem. Dzieje się tak zwłaszcza wtedy, gdy ktoś, kto powinien nas najbardziej kochać, na przykład rodzic czy małżonek, przeżywa kryzys i wyrządza nam krzywdę. Obecnie miłość stała się jeszcze trudniejsza, nie tylko ze względu na to, że jest wyśmiewana czy że w jej miejsce podstawiane są groźne imitacje lub naiwne podróbki. Stała się trudniejsza również z tego względu, że coraz mniej jest takich osób, które uczą się od Boga dojrzale kochać, a jednocześnie coraz więcej jest tych, którzy przeklinają czy okazują agresję, i to także w miejscach publicznych. Z bólem obserwuję na ulicy takich nastolatków czy dorosłych, którzy trzymają się za ręce, a mimo to zwracają się do siebie agresywnym tonem albo wręcz używają wulgaryzmów. Doczekaliśmy się czasów, w których coraz więcej ludzi nie wstydzi się okazywać złości czy nienawiści, a coraz mniej ludzi ma odwagę komunikować miłość, czułość, tęsknotę, wdzięczność. Sto lat temu Zygmunt Freud twierdził, że człowiek tłumi w sobie to, co w nim najbrzydsze, wulgarne, grzeszne. Gdyby twórca psychoanalizy żył w XXI wieku, to by się zdziwił, że współczesny człowiek wstydzi się raczej tego, co w nim dobre i subtelne, niż tego, co w nim złe czy prymitywne.

W całej Polsce spotykasz tysiące młodych, głodnych miłości. Jak oni, w optyce Twojego doświadczenia, rozumieją miłość? Czym dla nich jest miłość i czym jest zakochanie?

Moje spotkania z młodzieżą w szkołach zaczęły się już w 1988 roku, czyli dwa lata przed powrotem katechezy do szkoły. Na pierwsze takie spotkanie zaprosił mnie pewien szlachetny milicjant, pracujący wtedy w wydziale prewencji, który sam miał dobry kontakt z nastolatkami. W czasie tych prawie już 30 lat spotkałem ponad 300 tys. młodych ludzi w szkołach podstawowych, gimnazjach i liceach. Często mam też spotkania ze studentami. Z pytań, jakie mi stawiają, i z ich wypowiedzi w czasie dyskusji wynika, że większość z nich myli miłość z pożądaniem, współżyciem seksualnym, uczuciami, zakochaniem czy z tak zwanymi wolnymi związkami. Spora grupa młodych ludzi myli miłość z tolerancją, akceptacją, a nawet z naiwnością, czyli z pozwalaniem na to, by krzywdził mnie ten, kto powinien mnie kochać.

Na szczęście ogromna większość młodych ludzi bierze na serio argumenty, które pomagają odróżniać miłość od jej podróbek. Wyjaśniam nastolatkom, że kto myli miłość z jakąś jej imitacją, popełnia tak poważny błąd, jakby mylił błogosławieństwo z przekleństwem albo życie ze śmiercią. Pożądać i współżyć potrafią także gwałciciele, natomiast ci, którzy kochają, żyją w czystości i rezerwują współżycie seksualne wyłącznie dla małżonków, czyli tych, którzy tak siebie nawzajem kochają, że decydują się na wspólne życie aż do śmierci, w dobrej i złej doli. Zakochać potrafią się już dzieci w przedszkolu, a przecież jest oczywiste, że nie potrafią jeszcze kochać i dlatego nie mogą zawrzeć małżeństwa. Zakochanie to zafascynowanie emocjonalne, które może przyjść bez powodu i odchodzi bez przyczyny. Zamienia się ono w miłość albo w nicość. Człowiek zakochany kieruje się uczuciami i dlatego bywa nieobliczalny w swoim postępowaniu. Potrafi skrzywdzić samego siebie, na przykład ufając komuś, kto na zaufanie nie zasługuje. Potrafi też skrzywdzić osobę, w której się zakochał, odrywając ją od rodziców i Boga czy wciągając w seks albo jakieś uzależnienie. Ten, kto kocha, panuje nad emocjami i nigdy nie skrzywdzi tej drugiej osoby.

W książce "Ziemia, planeta ludzi" Antoine de Saint-Exupéry wspomina wieczór spędzony u znajomych, którzy mieszkali "gdzieś na odludziu" w Argentynie, w starym, pełnym uroku i tajemnic domu. Dwie nastoletnie córki gospodarzy uważnie przyglądały się młodemu pisarzowi i we wnętrzu serca stawiały mu raczej negatywne oceny. Saint-Exupéry domyślał się tego, gdyż w dzieciństwie jego siostry wtajemniczyły go w podobne zwyczaje. Wspominając spotkanie z tamtymi dziewczętami, pisarz snuje refleksję: "Nadchodzi dzień, kiedy w dziewczynie budzi się kobieta. Marzy, by wreszcie postawić komuś piątkę. Ta piątka leży na sercu. Wtedy właśnie zjawia się jakiś głupiec. Po raz pierwszy przenikliwe oczy mylą się i stroją przybysza w piękne piórka. Jeśli głupiec mówi wiersze, dziewczyna ma go za poetę. I oddaje serce, które jest zdziczałym sadem, temu, kto lubi tylko strzyżone parki. I głupiec bierze księżniczkę w niewolę". Zakochanie jest pewnego rodzaju emocjonalną niewolą. Na szczęście tego typu niewola zwykle nie trwa wiecznie.

Miłość różni się nie tylko od zakochania. Różni się też od tolerancji, która w praktyce oznacza pobłażliwość dla zła czy dla krzywdzenia kogoś. Miłość to nie to samo, co akceptacja, gdyż akceptować to mówić: "Bądź sobą!", a kochać to mówić: "Pomogę ci nieustannie się rozwijać i stawać coraz bardziej podobnym do Boga". Akceptacja blokuje rozwój, a miłość mobilizuje do stawania się najpiękniejszą wersją samego siebie. Ponadto miłość to nie "wolne związki", bo nie istnieją związki, które nie są związkami, czyli które nie wiążą. To wewnętrznie sprzeczne wyrażenie ma ukryć fakt, że chodzi tu o związki byle jakie, niewierne, nieodpowiedzialne, nietrwałe. Wreszcie miłość to nie naiwność czy pozwalanie komuś na to, by mnie krzywdził. Bóg uczy nas miłości mądrej, czyli okazywanej w sposób dostosowany do zachowania kochanej osoby. To właśnie dlatego Jezus wspierał ludzi szlachetnych, upominał błądzących, bronił się przed krzywdzicielami, a zaufanie okazywał tym, którzy kochali bardziej niż inni.

Pan Bóg nas kocha. Czy to znaczy, że jest w nas zakochany? Na czym polega miłość Boga do człowieka?

Zakochanie to stan uczuć, a Bóg nie jest uczuciem, lecz osobą. On nas kocha, a nie jest w nas ledwie zakochany. Jesteśmy Jego ukochanymi dziećmi, czyli środkiem Jego serca i źrenicą Jego oka. On stworzył nas z miłości, czyli z pragnienia, byśmy byli szczęśliwi, byśmy żyli jak w raju i byśmy się wzajemnie kochali. Gdy kolejne pokolenia ludzi - począwszy od Adama i Ewy - zaczęły oddalać się od Boga i od siebie nawzajem, wtedy Bóg Ojciec posłał nam swojego Syna w ludzkiej naturze. Przez swoją śmierć na krzyżu Jezus objawił nam tę prawdę, której nikt z nas nie mógłby nawet wymarzyć, czyli prawdę o tym, że twój i mój los jest dla Boga ważniejszy niż Jego własny los!

Bóg nas kocha, czyli utożsamia się z losem każdego z nas. On pragnie naszego rozwoju aż do świętości, bo wtedy stajemy się coraz bardziej do Niego podobni i dzięki temu potrafimy kochać, a nie ledwie przeżywać zakochanie. Bóg nigdy nie wycofa swojej miłości, a jednocześnie nie jest w tej swojej nieodwołalnej i ofiarnej miłości naiwny. Wyjaśnia nam to Jezus w przypowieści o marnotrawnym synu. Gdy ten młody człowiek odchodzi od kochającego ojca i próbuje się uszczęśliwić bez Boga, bez życia opartego na miłości, bez małżeństwa i rodziny, bez dyscypliny i solidnej pracy, wtedy ojciec kocha dalej i daje znaki swojej miłości, ale nie przeszkadza synowi ponosić bolesnych konsekwencji własnych błędów. Bóg wie, że gdy bardzo błądzimy, wtedy już tylko nasze własne cierpienie może otworzyć nam oczy i zmobilizować nas do nawrócenia. A wtedy Bóg natychmiast urządza nam ucztę ocalenia i będzie przy nas czuwał, byśmy znowu nie ulegli własnym słabościom czy naciskom tych ludzi, którzy są daleko od Boga, a przez to daleko od miłości.

Kochać to nie kwestia popędów i nie sentymentów. Czym jest więc miłość?

Miłość to postawa. To najpiękniejszy sposób odnoszenia się osoby do osoby. Nikt z nas nie nauczy się kochać spontanicznie, bo nikt z nas nie jest Bogiem. To właśnie dlatego koniecznym punktem wyjścia w miłości jest decyzja. Świetnie to widać na przykładzie miłości małżeńskiej, czyli na przykładzie największej miłości, jaka jest możliwa między mężczyzną a kobietą. Małżonek to bowiem ktoś kochany najbardziej na tej ziemi. To ktoś, dla kogo opuszcza się rodziców i rodzeństwo. To ktoś, komu zawierza się własny los doczesny i los własnych dzieci. To ktoś kochany na dobre i na złe - aż do śmierci. To szczyt przyjaźni! Punktem wyjścia miłości małżeńskiej jest decyzja. Nie jest to decyzja złożona na randce w cztery oczy, lecz potwierdzona na piśmie, przy świadkach i z powołaniem się na pomoc Boga. Stwórca jest bowiem jedynym nieomylnym nauczycielem i gwarantem wiernej, nieodwołalnej miłości. My, ludzie, jesteśmy niedoskonałymi uczniami miłości. Mądrość polega na tym, by miłości uczyć się bezpośrednio od Boga. On jest bowiem tu mistrzem, natomiast najszlachetniejsi nawet ludzie są jedynie czeladnikami.

W "Niebieskiej piosence" Grzegorz Tomczak z dumą opowiada Bogu o tym, że przez całe życie wiernie kochał swoją żonę. I dodaje: "Bo chciałem tak i już!". To najkrótsza definicja miłości. Kocham, bo tak chcę i już! Tak chcę ja cały, a nie jedynie moje ciało, moje popędy czy moje uczucia. To ja kocham, a nie jakaś abstrakcyjna miłość. I to ode mnie, od mojej więzi z Bogiem i pracy nad sobą zależy, czy kochaną osobę zachwycę czy też może ją rozczaruję. Prawdziwa miłość nadaje sens życiu, bo kochać to odnosić się do drugiej osoby w taki sposób, w oparciu o takie czyny, gesty i słowa, że jej chce się przy mnie żyć i to w każdej, nawet najtrudniejszej sytuacji życiowej. Kochać to traktować tę drugą osobę jak bezcenny skarb, dla którego chcę być niezawodnym sejfem, gotowym nawet do oddania życia w skrajnych sytuacjach. Kto mówi, że kocha, ten zobowiązuje się do tego, że odtąd będzie coraz bardziej podobny do Boga.

Spotykasz się z młodymi od lat. Czy jakoś przez te lata zmieniają się ich oczekiwania? Czy inaczej stawiane są pytania?

Obserwuję coraz większe zróżnicowanie wśród dzieci, młodzieży i młodych dorosłych, gdy chodzi o ich przekonania, ideały i aspiracje, a także gdy chodzi o ich postawę wobec miłości. Wielu nastolatków pochodzi z rodzin, w których jest za mało miłości, za mało czułości, za mało wychowania. W takiej sytuacji niektórzy z nich próbują "zagłuszyć" ten brak poprzez alkohol, narkotyk, seks czy agresję. To bardziej chłopcy. Z kolei dziewczęta próbują jak najszybciej uciec z mało szczęśliwego domu rodzinnego. Zwykle wpadają wtedy z deszczu pod rynnę, czyli wiążą się z mężczyznami, którzy nie potrafią kochać. Coraz więcej młodych ludzi oczekuje od księdza, by był "nowoczesny i postępowy", zamiast wierny Bogu i człowiekowi. Chcą, by wszystko tolerował i akceptował albo by wręcz twierdził, że każde zachowanie - także w sferze seksualnej - jest dobre, jeśli tylko sprawia przyjemność czy jeśli tylko obie strony się na takie zachowanie godzą. A przecież obie strony mogą się godzić także na to, co jest destrukcyjne, grzeszne i co radykalnie oddala od miłości.

Obecnie mniejszość stanowią tacy młodzi ludzie, którzy stanowczo i konsekwentnie respektują swoje własne aspiracje i ideały, swoją więź z Bogiem i swoje pragnienie, by uczyć się czystej, wiernej miłości oraz by wiązać się wyłącznie z kimś takim, kto nie tylko chce, ale też potrafi kochać. Tacy młodzi ludzie potrafią godzinami rozmawiać o miłości, czystości, wierności, małżeństwie i rodzinie - w czasie spotkań w szkole, a także w ramach rekolekcji, w konfesjonale, w rozmowach indywidualnych, w katolickich grupach formacyjnych. Warto mieć czas dla takich nastolatków. Warto pomagać mocnym, by stawali się jeszcze mocniejszymi i jeszcze bardziej podobnymi do Boga, gdyż oni sami będą szczęśliwi, a jednocześnie pomogą tym rówieśnikom, do których - z różnych powodów - nie dotrą księża, katecheci, nauczyciele, a czasem nawet rodzice.

Czytaj także:

No, wykrztuś to wreszcie...