20 lat w szpitalu

Marta Deka, ks. Zbigniew Niemirski

|

Gość Radomski 06/2017

publikacja 09.02.2017 00:00

Kiedy ks. Mirosław Bandos rozpoczynał posługę kapelana, myślał, że będzie to praca na dwa, może trzy lata. Został zdecydowanie dłużej. A dziś, gdy jest na urlopie, zaczyna mu brakować bycia wśród chorych.

Z uwagi na rowerową pasję kapelan dorobił się w szpitalu pseudonimu ojciec Mateusz. Z uwagi na rowerową pasję kapelan dorobił się w szpitalu pseudonimu ojciec Mateusz.
ks. Zbigniew Niemirski /Foto Gość

Było to 10 lat po święceniach kapłańskich. Ks. Bandos pracował wtedy jako wikariusz w parafii Lipsko. Bp Edward Materski, ówczesny ordynariusz, zaproponował mu probostwo i budowę kościoła pw. Zesłania Ducha Świętego w Zwoleniu. Nie czuł się na to jeszcze gotowy. Zwalniał się wtedy etat kapelana w Radomskim Szpitalu Specjalistycznym. – Ordynariusz powiedział do mnie: „Wybieraj między parafią w Zwoleniu a pracą kapelana”. Wybrałem szpital. Tak to się zaczęło i trwa do dziś. W ciągu tych 20 lat pełniłem także posługę przy bp. Materskim, który niejednokrotnie przebywał w naszym szpitalu jako pacjent. Pewnego razu słyszałem, jak bp Edward mówił o mnie: „On sam sobie wybrał tę pracę” – wspomina kapelan szpitala.

Wśród chorych

Dzień kapelana zaczyna się o godz. 6 rano. Kapłan z Najświętszym Sakramentem stara się obejść wszystkie oddziały, wysłuchać spowiedzi i udzielić Komunii Świętej. O 7.30 w szpitalnej kaplicy sprawowana jest Msza św., a w niedziele i święta o 9.30. – Wracam do szpitala w południe, by znów spotkać się z chorymi. Obchodzę wówczas te oddziały, których nie zdążyłem odwiedzić rano, a także spotykam się indywidualnie z tymi, którzy poprosili o dłuższą rozmowę. Przez pozostałą część doby jesteśmy wraz z ks. Grzegorzem Wójcikiem, drugim kapelanem, pod telefonem – mówi ks. Mirosław. Ks. Bandos przyznaje, że jego obawy przed przyjęciem posługi kapelana związane były z tym, że dużo słyszał o trudzie tej pracy, przede wszystkim o byciu przy umierających. – Pół roku przed nominacją na kapelana zmarł mój tata i to mi dało jakąś nową siłę. Wyzbyłem się lęku bycia przy umierających. Niejednokrotnie bywa tak, że przychodzę, udzielam sakramentów choremu, jest jego rodzina i w tym momencie pacjent umiera, ale bywa też tak, że w czasie modlitwy nieprzytomny chory otwiera oczy i odzyskuje świadomość – opowiada kapelan. Nie tylko chorzy, ale również personel widzi konieczność posługi kapelanów. – Praca w szpitalu to praca zespołowa, a nie indywidualne występy. Zespół tworzą ludzie różnych specjalności. Lekarz leczy ciało, a kapelan duszę. W naszej pracy chorzy i rodziny ciężko chorych praktycznie codziennie pytają o kapelana – mówi Agata Mróz, pielęgniarka z oddziału chirurgicznego. Pani Agata podkreśla, że szpital to taka specyficzna parafia. – Tu wciąż pojawiają się nowi ludzie. Trzeba umieć nawiązywać z nimi relacje. W zwykłych parafiach wierni mają rodziny, bezpieczeństwo w domach, pracują, a w szpitalu zostają z tego wszystkiego wyrwani. W parafiach żyją ludzie szczęśliwi i mniej szczęśliwi. W szpitalu sami nieszczęśliwi. Wyrzuceni ze swych ról – dyrektor czy ktoś inny na wysokim stanowisku staje się nagle pacjentem na szpitalnym łóżku. Kapelan musi umieć dotrzeć do każdego. Starać się go podźwignąć. W tym sensie kapelan to także psycholog. Księdza Mirosława znam od wielu lat. Poznałam go, gdy jeszcze pracowałam na ortopedii. To ciepły i życzliwy człowiek, bardzo cierpliwy, nigdy nie jest zdenerwowany, nawet wtedy – bo zdarza się i tak – gdy pacjenci okazują mu niechęć i złość – mówi.

Sakrament, który dźwiga

Wciąż pokutuje przekonanie, że sakrament chorych to posługa, która udzielana jest jedynie osobom umierającym. Ks. Bandos ma tu wiele wspomnień. Kiedyś udzielał sakramentu namaszczenia pewnemu choremu. Leżący obok pacjent przyglądał się. Kiedy kapłan skończył, ten zapytał przestraszony: „Ale on nie umrze?”. Ksiądz odpowiedział, że nie, bo przyszedł, żeby ten chory żył. Innym razem na oddziale kardiologii znalazł się młody człowiek. Ks. Bandos podszedł, wziął go za rękę. Ten, kiedy otworzył oczy i zobaczył księdza, wystraszył się i zapytał: „A to ze mną koniec?”. Potem była spowiedź, namaszczenie i rozmowa. Dwa dni później pacjent przyznał, że miał zupełnie inne wyobrażenie tego sakramentu. Kapelan poprosił go, by wobec innych chorych dawał świadectwo, że namaszczenie to nie jest sakrament umierania. – Bardzo zachęcam, aby ludzie się nie bali, bo to sakrament, który leczy. On jest antybiotykiem dla duszy. Przywraca jej zdrowie i umacnia. Jego biblijnym źródłem są słowa z Listu św. Jakuba: „Choruje ktoś wśród was? Niech sprowadzi kapłanów Kościoła, by się modlili nad nim i namaścili go olejem w imię Pana. A modlitwa pełna wiary będzie dla chorego ratunkiem i Pan go podźwignie, a jeśliby popełnił grzechy, będą mu odpuszczone” – apeluje ks. Bandos. Do rozmów i spotkań z chorymi trzeba się przygotować. Ks. Mirosław mówi, że najlepszym do tego miejscem jest szpitalna kaplica i prywatna modlitwa przed wyjściem na oddziały. Choroba i rozmowy z kapelanem niejednokrotnie dokonują życiowych przewartościowań. Przykładem może być pacjent, który mówił kapelanowi, że nie ma czasu na chodzenie do kościoła, bo jest bardzo zapracowany, prowadzi gospodarstwo rolne, wszystkiego musi dojrzeć. – Zapytałem go, kto teraz, gdy on jest w szpitalu, tego wszystkiego dogląda. Odpowiedział, że żona. Opowiedziałem mu wtedy o moim spotkaniu z parafianinem na pierwszym wikariacie w Stromcu. Jechałem między polami rowerem. Mężczyzna jechał wozem ze swoim synem. Odwrócił się i zapytał: „Gdzie pan tu w te piachy jedzie?”. I wtedy mnie rozpoznał, zaczęliśmy rozmawiać. Zwierzył się, że jak w niedzielę nie pójdzie do kościoła, to cały dzień ma stracony, ani się nie ogoli, ani się porządnie nie umyje i wszystkiego porządnie nie obrobi. Ale gdy pójdzie na Mszę św., to się ogoli, umyje i wypełni wszystkie obowiązki. Mój pacjent odpowiedział, że zaczyna mu się to wszystko w głowie układać – wspomina. Praca kapelana nie ogranicza się tylko do chorych. Z jego posługi korzysta także personel. Pracownicy szpitala różnego szczebla przychodzą na Msze św., dzielą się swymi problemami i radościami. Gdy trwał strajk pielęgniarek, siostry prosiły o Mszę św. W szpitalu bywa i tak, że pracownicy stają się pacjentami. – Doświadczam teraz z drugiej strony tego, co przeżyłam jako pielęgniarka – dziś jestem pacjentką. Tu, w szpitalu, człowiek doświadcza sacrum, bliskości Pana Boga. Tu możemy zanurzyć się w Chrystusa cierpiącego. Tu realizuje się zachęta św. Pawła: „Jedni drugich brzemiona noście”. Dotyk staje się bezcennym gestem, nadzieja bierze górę nad strachem. Tu dokonuje się zawierzenie, i w to wszystko wpisuje się posługa kapelana. Jego duchowe wsparcie ważne jest dla tych, którzy sobie tego życzą. W sytuacjach zagrożenia zdrowia czy życia on przychodzi z Komunią Świętą do osób, które niekiedy dawno nie uczestniczyły w życiu Kościoła. Kapłan w szpitalu jest symbolem Boga pochylającego się nad człowiekiem – mówi pielęgniarka Irmina Kołodziejczyk.

Ojciec Mateusz

Ksiądz Mirosław ma 55 lat. Pochodzi z Paradyża. Trzy lata uczył się w Niższym Seminarium Duchownym w Częstochowie, a maturę zdał w Tuszynie Lesie. Wstąpił do seminarium w Sandomierzu. Święcenia kapłańskie przyjął w 1987 r. Pracował jako wikariusz w Stromcu, w Radomiu w parafii pw. NSJ i w Lipsku. Od zawsze pasjonował się piłką nożną i jazdą na rowerze. – W piłkę już nie gram, ale na rowerze jeżdżę nadal. Przyjeżdżam na nim także do szpitala. Stąd dorobiłem się nawet pseudonimu ojciec Mateusz – śmieje się kapelan. Obowiązki ks. Bandosa nie ograniczają się do pracy kapelana. Opiekuje się Katolickim Stowarzyszeniem Lekarzy oraz Katolickim Stowarzyszeniem Pielęgniarek i Położnych. Jest kapelanem amazonek oraz duszpasterzuje w Hospicjum św. Józefa prowadzonym przez Caritas Diecezji Radomskiej. Koledzy księża niejednokrotnie pytają Mirka, kiedy wreszcie pójdzie na probostwo. – Ja w tej chwili nie czuję takiej potrzeby. W szpitalu się spełniam i bardzo dużo uczę, przede wszystkim pokory. Chorzy pokazują mi, jak kruche jest ludzkie życie. Sam zresztą dwukrotnie byłem tu w szpitalu jako pacjent i korzystałem z posługi kapelana. Kilka lat temu nieżyjący już bp Stefan Siczek powiedział mi: „Ty to się chyba tutaj odnalazłeś” – mówi.•

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.