Nie dawaj jałmużny na ulicy

Krystyna Piotrowska

Wciąż mamy odruch sięgania do kieszeni po drobne, gdy na ulicy ktoś wyciąga rękę w geście proszącym o finansowe wsparcie. Dać, czy nie dać? Oto jest pytanie.

Nie dawaj jałmużny na ulicy

Marta, moja redakcyjna koleżanka, przygotowywała artykuł o adwentowych świecach, które rozprowadza Caritas, a  które od lat stały się niemal nieodłącznym elementem wigilijnych stołów. Do naszej redakcji przyszedł wicedyrektor radomskiej Caritas ks. Robert Kowalski, by opowiedzieć więcej o akcji związanej z ich sprzedażą. Marta zaproponowała, żebym razem z księdzem, na wspólnej fotografii, zachęcała do zakupu wyżej wymienionych świec. Szybko wyrecytowałam cały zestaw powodów, dla których na takim zdjęciu być nie powinnam: bo ktoś pomyśli, że się lansuję, że jestem niefotogeniczna i że dlaczego akurat właśnie ja. Koniec końców na zdjęciu się znalazłam. Przeważył argument, że to przecież w zbożnym celu i że ja też takowe świece kupuję. Bo i owszem, kupuję. Nie tylko dla siebie, ale traktuję je jako suweniry i chętnie obdarowuję nimi znajomych. Zarazem jest to dla mnie najprostsza forma spełnienia obowiązku, jaki spoczywa na nas katolikach – jałmużny. I co zaraz poprę przykładem, złożonej we właściwym miejscu.

Tu muszę przytoczyć pewną historię, która przytrafiła się mojej znajomej, pani Ewie, mieszkance radomskich Plant. Pani Ewa to bogobojna, pracowita i mądra kobieta. Choć od kilku lat emerytka, między innymi aktywnie angażuje się  w posługę hospicyjną przy Caritas.  Właśnie wracała z kościoła. Weszła na klatkę schodową. Znowu go zobaczyła. Jak zawsze biednie odziany, z charakterystycznymi oznakami bezdomności, stał przytulony do kaloryfera. Bywało, że obok niego siedział, kiedyś nawet leżał. Chwila zastanowienia i potrzebę czynienia dobra zaczęła przekuwać w czyn. Otworzyła drzwi swojego mieszkania i zaprosiła nieboraka na gorącą herbatę i poczęstunek. Wszak głodnych trzeba nakarmić, a nie miała wątpliwości, że człowiek ów nie wstał przed chwilą od stołu po sutym posiłku. Mieszka sama, zatem była to dość odważna decyzja, ale znowu potrzeba podzielenia się z drugim człowiekiem przysłowiowym kawałkiem chleba przyćmiła w tym momencie jej instynkt samozachowawczy. On przyjął zaproszenie. Rozsiadł się wygodnie przy kuchennym stole. Gdy pałaszował grochówkę, był już zadomowiony. Zaczął opowiadać o swoich miłosnych podbojach. Chwilę później był gotów zalecać się do swojej coraz bardziej wystraszonej dobrodziejki. Na szczęście ktoś zapukał do drzwi. Odetchnęła z ulgą, gdy sobie poszedł. – To było ostrzeżenie, że trzeba zastanowić się nad formą pomocy. Powinniśmy się w tym kierować roztropnością, a nie tylko porywem serca – mówi pani Ewa na wspomnienie tamtego wydarzenia i przypomina słowa bp. Jana Chrapka: – Nie dawaj jałmużny na ulicy.

„Nasi ziemscy aniołowie”, to tytuł artykułu Marty (AVE Gość Radomski nr 48, s. VI). Rozpoczęła go słowami: – „Jeśli w ten wyjątkowy wieczór na naszym stole zapalimy świecę Caritas, to znak, że solidaryzujemy się z najbardziej potrzebującymi”. Nic dodać, nic ująć.