W 28 dni pokonała 867 km. Zapewnia, że droga jest bogata w nowe doświadczenia i przeżycia.
– Kto choć raz doświadczył życia pielgrzyma, ten przekonał się, bez ilu rzeczy może się obyć – mówi Agnieszka Falińska
Zdjęcia Archiwum Agnieszki Falińskiej
Agnieszka Falińska pierwszy raz poszła na pielgrzymkę do Częstochowy. Było to rok przed maturą. Wtedy zapewniała: „Panie Boże, jak zdam, wrócę za rok”. Rok później powiedziała: „Dzięki za maturę, proszę o studia”. – Bardzo mocno wierzę w siłę szczerej i pokornej modlitwy, choć niektórzy uważają, że handluję z Panem Bogiem – mówi. W ubiegłym roku obroniła dyplom. Znów postanowiła wyruszyć w drogę. Tym razem dalej, bo do Santiago de Compostela. – Wiedziałam, że trud pielgrzymowania będzie większy i może warto byłoby wykorzystać okazję, by o coś poprosić. Ostatecznie doszłam do wniosku, że dobrze, by Pan Bóg wiedział, może tak na przyszłość, że potrafię nie tylko prosić, ale również dziękować – uśmiecha się.
Tajemniczy pan Pierre
Agnieszka wyruszyła z rodzinnego Zakrzewa przez Warszawę i Paryż do hiszpańskiego Irun, by podziękować za to, co otrzymała. – Być może brzmi to górnolotnie, a u wprawionych podróżników wywoła uśmiech, ale dla mnie ta samotna wyprawa w nieznane sprawiła, że czułam się jak zdobywca świata – mówi. Na lotnisku w Warszawie okazało się, że samolot do Paryża jest opóźniony. Wokół biegali zdenerwowani ludzie. Ona była spokojna.
Dostępna jest część treści. Chcesz więcej?
Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.