Ks. Bujak z Afryki: Tego jeszcze nie było!

ks. Zbigniew Niemirski

publikacja 07.03.2015 14:21

"W ciągu moich 12 lat pobytu na misjach nie spotkałem jeszcze żadnego biskupa, który odwiedziłby swojego misjonarza" - pisze ks. Mirosław Bujak, pracujący w Kamerunie.

Podczas wizyty bp. Henryka Tomasika ks. Mirosław Bujak obchodził 25. rocznicę święceń kapłańskich Podczas wizyty bp. Henryka Tomasika ks. Mirosław Bujak obchodził 25. rocznicę święceń kapłańskich
Misjonarz od 12 lat pracuje w Kamerunie. Wcześniej w Radomiu był m.in. dyrektorem Radia Plus Radom
ks. Marcin Andrzejewski

Tymczasem bp Henryk Tomasik odwiedził wszystkich księży z naszej diecezji pracujących w Afryce. - Ta wizyta była dla mnie lekcją życia - mówił po powrocie. Rok temu bp Tomasik był w Zambii, gdzie odwiedził ks. Marcelego Prawicę oraz ks. Grzegorza Zbroszczyka. Teraz był w Kamerunie u ks. Mirosława Bujaka, w RPA u ks. Jarosława Wasilewskiego i w Namibii u ks. Andrzeja Cieszkowskiego.

Po tegorocznych odwiedzinach otrzymaliśmy od ks. Mirosława Bujaka list, który publikujemy poniżej. Natomiast ks. Marcin Andrzejewski, który towarzyszył biskupowi w podróży do Afryki, przekazał nam fotografie z odwiedzin trzech krajów. Zamieszczamy je w galerii.

Ks. Mirosław Bujak pisze:

"Kiedy w lipcu ubiegłego roku usłyszałem o pomyśle odwiedzenia misjonarzy przez ks. bp. Henryka Tomasika, pomyślałem sobie: »Piękny pomysł! Ale po różnych i niespełnionych obietnicach odwiedzin lepiej się nie nastawiać, zawód będzie mniejszy«. Tak więc przyjąłem tę wiadomość jako miły, ale niekoniecznie zobowiązujący gest. Ale, gdy w grudniu ubiegłego roku otrzymałem mejla z propozycją terminu wizyty ks. biskupa, pomyślałem sobie: »No, no, ciekawe! Tego jeszcze nie było, a może jednak?«

Ale dopiero wtedy, kiedy na lotnisku Nsimalem w Yaunde zobaczyłem znajome twarze, uwierzyłem, że dzieje się to naprawdę i że słowo ciałem się stało.

Samolot przyleciał nocą. Przenocowaliśmy w stolicy. Rankiem zwiedziliśmy ją głównie przez szyby samochodu, by potem wyruszyć na wschód. Czekało nas prawie 300 km drogi. Na szczęście od kilku lat asfaltowej. Po drodze odwiedziliśmy kilka misji z życzliwymi polskimi siostrami, aż wreszcie wieczorem dotarliśmy do Doumé, gdzie czekał już na nas ks. bp Jan Ozga.

Następnego dnia mieliśmy wreszcie zjechać z asfaltu i dotknąć bliskiej mi rzeczywistości. Sam dojechałem na misję wcześniej, by czekać na przyjazd niezwykłej delegacji. Bp Jan Ozga, bp Henryk Tomasik oraz ks. Marcin Andrzejewski dotarli do Doumaintangu w sobotę w godzinach popołudniowych. Grupa wiernych zebrana na progu terenu misji śpiewem i tańcem przyjęła gości. Kilkoro dzieci zapragnęło nauczyć się słów powitań po polsku i najwidoczniej udało im się to, bo przybyli odpowiedzieli w tym samym języku. W czasie kilkusetmetrowej procesji do kaplicy, grupa dzieci - z zaskoczenia - „ubrana” w suche liście bananowe, niespodziewanie powitała wszystkich ciekawymi akrobacjami.

Wieczorem, po „pizzy z chaty”, był jeszcze różaniec przy prostej grocie Matki Bożej oraz koncert. Kilka chórów, teatr, każdy chciał się pokazać z jak najlepszej strony. A goście, mimo zmęczenia, dotrwali do końca. I na koniec pierwsza noc na wsi przy akompaniamencie kogutów. Tego jeszcze nie było. Dwóch biskupów w drewnianej chatce, ja z ks. Marcinem, na materacach, gdzie się dało.

Niedzielna Msza św. została zaplanowana na 9.00. Przyjechało ponad 20 misjonarzy, głównie Polaków. Nie mając wcześniej takiej okazji, chciałem w ten sposób wyrazić wdzięczność Bogu za 25 lat kapłaństwa. Chóry, lektorzy i wszyscy wierni dali z siebie dosłownie wszystko. Dało się wyczuć niezwykłego ducha, który im towarzyszył. Czuli się tak, jak by witali u siebie samego papieża. Potem degustacja lokalnych potraw. Potem kolejna degustacja, na którą zaprosił nas sąsiadujący z misją… minister. To był długi i niezapomniany dzień.

Kolejne dni to celebracje na wioskach, w dwóch sektorach, bardziej odległych od Doumaintangu. Wierni bardzo przeżywali przyjęcie tak szczególnych gości. Jestem tu wiele lat, ale nigdy nie doświadczyłem tak ogromnej mobilizacji i zaangażowania, tym bardziej, że zostawiłem im wolną rękę. Sami mieli zorganizować wszystko. Kaplice pękały w szwach. Niektórzy przyszli nawet kilkanaście km pieszo. Nawet z sąsiedniej parafii. Trzeba było dobudować hangary, by pomieścić wszystkich. W pierwszej wiosce w darach… krokodyle. W drugiej: atrybuty szefostwa, jakie otrzymał biskup. Chrzty, animacja, zaangażowanie wiernych i obecność lokalnych władz… To wszystko tworzyło niezapomniany klimat. Tego naprawdę jeszcze nie było.

Kolejnego dnia przypadało Święto Młodzieży. Na trybunie honorowej protokół wskazał nam miejsca w pierwszym rzędzie. Flaga na maszcie, hymn narodowy, defilada dzieci i młodzieży (niektórzy przyszli pieszo ponad 20 km by w niej uczestniczyć), grupy taneczne, itd. Ks. biskup nie mógł nadziwić się poczuciu rytmu i niezwykłej zwinności dzieci, które czuły się w tańcu, jak ryby w wodzie.

No a po defiladzie posiłek u i z lokalnymi władzami. Trzeba podkreślić, że od początku mieliśmy mniej więcej dwa obiady dziennie. Każdy chciał się pokazać z jak najlepszej strony i zamanifestować swoją gościnność. Nasze systemy trawienne zostały wystawione na porządną próbę.

Wyjazd z parafii na wioski był związany z kilkoma wizytami u chorych. Niektórych znałem, inni zostali mi przedstawieni tego dnia. Byli wśród nich i chorzy na AIDS, których jest wielu w każdej wiosce. Była tam dziewczyna wyglądająca na chorą na trąd: prawie pozbawiona twarzy. Był to mocny, ale jakże realny akcent na koniec wizyty w Doumaintangu.

No a ostatni dzień to wizyta w Nkoum, w parafii, gdzie kilka lat temu pracował ks. Marcin Andrzejewski. Do tej pory wierni tęsknią za nim, co niejednokrotnie i na różne sposoby wyrażali. Szef katechistów, zwracając się do biskupa, podkreślił, jak wiele ks. Marcin zrobił, ale, jak zaznaczył, nie wszystko dokończył (czytaj: trzeba, żeby wrócił). Wiele emocji, wiele radości towarzyszyło tym spotkaniom. Wyjazd stamtąd nie był prosty.

W ciągu moich 12 lat pobytu na misjach nie spotkałem jeszcze żadnego biskupa, który odwiedziłby swojego misjonarza. Podobno kiedyś wcześniej był tu ks. bp Nowak z Częstochowy. Sama obecność pasterza była więc dla mnie ogromnym znakiem i właściwie nie potrzeba byłoby nic więcej. Ale ks. bp Henryk swoim prostym, ale i też bardzo głębokim podejściem pozwolił, by spotkanie to stało się czymś więcej, niż krótką wizytą duszpasterską. Tak naprawdę nie znaliśmy się. Kiedy bp Tomasik objął diecezję radomską ja byłem już od kilku lat w Kamerunie. Urlopowe, krótkie spotkania, nie zastąpią kilkudniowego pobytu.

A jako że mury naszego kościółka powoli, ale rosną, bp Henryk Tomasik otrzymał już oficjalne zaproszenie na konsekrację. Tak więc, kto wie, może to, czego nie zdążyło się zobaczyć i doświadczyć w ciągu minionych kilku dni, będzie można poprawić następnym razem? Niech się dzieje wola Nieba!"

Wizyta w Doumaintangu, gdzie ks. Bujak buduje kościół   Wizyta w Doumaintangu, gdzie ks. Bujak buduje kościół
Idą (od lewej): bp Henryk Tomasik, ks. Mirosław Bujak i bp Jan Ozga, ordynariusz diecezji Doumé w Kamerunie
ks. Marcin Andrzejewski