Prezydent elekt znów się modli

ks. Zbigniew Niemirski

Osobiście wolę, gdy rządzący oddaje cześć Bogu, niż gdyby miał domagać się czci boskiej dla siebie.

Prezydent elekt znów się modli

Od jakiegoś czasu niektóre publikatory i dyżurni obserwatorzy Kościoła grzali się do czerwoności: Andrzej Duda, prezydent elekt, wciąż gdzieś się modli: a to Wawel, a to Jasna Góra. Gdzie jeszcze? Te wizyty wróżą jak najgorzej. Zanosi się na państwo wyznaniowe, a więc ten model społeczny, który zapowiada ciemne średniowiecze. Idą czasy - jak zapowiada jeden z publicystów - gdy słońce przestanie dawać mleko.

I oto on, Andrzej Duda, przyjechał na Mszę św. do Radomia. Masakryczna celebra zadziała się obok pomnika robotniczego protestu z czerwca 1976 r. Prezydent przemówił, a potem klękał, i to - o zgrozo - na dwa kolana! Nie zdradzę, czy przyjął Komunię czy ją łapał, zanosząc na ołtarz.

Byłem na tej Mszy św. i zrobiłem sporo zdjęć. Obok prezydenta elekta byli też parlamentarzyści i samorządowcy z opcji innych, niż ta, którą on reprezentuje. Też klęczeli na dwa kolana, śpiewali „Baranku Boży” i inne pieśni, przystępowali do Komunii św. Dobrze, że tak było i to mnie cieszy. Nie zamierzam publikować zdjęć innych, niż te, które zamieściłem w galerii (TUTAJ).

Uporczywie wracam do myśli o zagrożeniu, jakie niesie modlitwa prezydenta elekta.

Wracam najpierw do bardzo dawnych czasów, do starożytności, i to do wieków odleglejszych niż doba starożytnego Rzymu. Izraelici doby Starego Testamentu byli jedynymi w świecie starożytnego Bliskiego Wschodu, którzy wierzyli w istnienie jedynego Boga. Ich świat otaczały ludy i mocarstwa wierzące w istnienie wielu bogów. Tylko oni, Izraelici, w tym świecie wyrażali przekonanie, że tylko Bóg, a nie ziemski władca, jest ostatecznym prawodawcą. Potężni Egipcjanie, Babilończycy, Asyryjczycy, Syryjczycy i inni po nich na szczycie prawodawców umieszczali ziemskich władców. Ci stanowili prawa, ale im nie podlegali. Byli ponad nim. Tylko Izraelici przypominali swoim władcom: Nie jesteś ostatecznym punktem odniesień. Nad tobą jest Boże prawo.

Minęły dziesiątki wieków, a my - niby mądrzejsi, nowocześniejsi - wciąż wpadamy w tamtą starożytną pułapkę. Władca bez boga czy Boga ulega pokusie stania się bóstwem. Stanowi prawa, lekceważąc Boże prawo. Buduje, prowadząc do totalnej katastrofy.

Przesadzam? W rzymskim antyku cesarz Domicjan kazał się nazywać „Pan i Bóg”. - Nie, mówili chrześcijanie. Panem i Bogiem jest Jezus Chrystus. I za ten opór szli na śmierć. Rzym upadł, Kościół męczenników przetrwał.

Czasy bardzo dawne - ktoś powie. Zajrzyjmy więc w czasy nowsze. Stalin pogroził palcem, a przecież mógł zabić - mówią obrońcy czasów, gdy nie było miejsca dla ludzi wierzących. On i jego następcy, budując państwo ateistyczne i będąc dla poddanych bogiem, gdy nie było miejsca dla Boga, w efekcie stworzył nie raj na ziemi, ale piekło gułagów. Pol Pot, ziemski bóg w Kambodży, wymordował jedną czwartą społeczeństwa i zamiast ziemskiego raju zbudował krainę nędzy. No a Korea Północna, kraj ateistycznej szczęśliwości? Gdy rodzili się jej przywódcy, ponoć na drzewach w zdumieniu milkły ptaki - bo tak każe wieścić oficjalna propaganda. Przywódca tej szczęśliwej krainy skazał na śmierć wysokiego urzędnika, któremu przydarzyło się usnąć na państwowej uroczystości. Biedak zapadł w drzemkę, gdy czynny był ziemski bóg.

Osobiście wolę, gdy rządzący oddaje cześć Bogu, niż gdyby miał domagać się czci boskiej dla siebie.