Wychyla się do mnie z krzyża

ks. Zbigniew Niemirski

publikacja 30.06.2015 13:11

- Nie potrzebuje też bólu naszych łamanych nóg - mówi ks. Jan Kaczkowski.

Ks. Jan Kaczkowski ofiarował chorej dziennikarce swoją książkę "Życie na pełnej petardzie" Ks. Jan Kaczkowski ofiarował chorej dziennikarce swoją książkę "Życie na pełnej petardzie"
Odbyli też długą prywatną rozmowę
ks. Zbigniew Niemirski /Foto Gość

Znany z mediów i publikacji budowniczy i szef Puckiego Hospicjum pw. św. Ojca Pio, który sam zachorował na nowotwór, przyjechał do Radomia na zaproszenie Radomskiego Klubu Środowisk Twórczych i Galerii "Łaźnia". Promował tu swoją książkę "Życie na pełnej petardzie", opowiadał o źródłach swojej energii i optymizmu.

Zanim jednak ks. Kaczkowski stawił się w "Łaźni", odpowiedział na inne zaproszenie. Odwiedził chorą - tak, jak on - na glejaka mózgu dziennikarkę Radia Plus Radom. Ona sama po odwiedzinach mówiła: - Takie spotkania i takie rozmowy dodają sił i bardzo zbliżają do Boga.

Ks. Jana spotykamy pod blokiem pani Małgosi. - To było spotkanie z osobą głęboko wierzącą i z domem, gdzie cierpienie łączy się z cierpiącym Chrystusem - mówi.

- A jak wygląda sytuacja, gdy diagnoza choroby nowotworowej spotyka osoby niewierzące? - pytamy.

Ks. Jan patrzy uważnie i odpowiada: - Zasadniczo nie widzę różnicy. Nie możemy naszych braci niewierzących traktować jako jednostki nieduchowe. Oni też mają swoją duchowość. Rzadko kiedy ktoś definiuje siebie tylko jako najinteligentniejszą formę funkcjonowania białka. No a z naszej perspektywy nie odbierajmy naszym braciom, którzy określają się jako niewierzący, elementu duchowości. Przecież my wierzymy, że oni mają dusze. My mówimy, że to dusza nieśmiertelna, oni definiują ją jakoś inaczej - czy to jako własną świadomość, czy to własną jaźń.

- Owszem, to prawda, ale gdzie i w jaki sposób budować tutaj rzeczywistość nadziei?

- Rozmawiam z tymi ludźmi o miłości. Każdy z nas albo był kochany, albo pragnął, albo potrafił kochać. Jeżeli trącimy strunę miłości, to na tej strunie mogę próbować nawiązać relację. Pamiętam taki moment: dyskutowałem z jednym panem, który był u nas w hospicjum i określał siebie jako niewierzącego, ale bardzo kochał żonę i dzieci. Mówiłem mu: "Panie Jacku (zmieniam imię), to by było bardzo smutne, gdyby okazało się, że po śmierci miłość przestaje istnieć i że za życia jest czymś nietrwałym, wynikiem zbitki neuronów. To by znaczyło, że jesteśmy tylko i wyłącznie biologią. A w konsekwencji nie miałoby znaczenia, czy byty biologiczne się głaszczą, czy się kochają, czy też się biją, kaleczą lub zabijają".

- Oznaczałoby to, że nie istnieje żadna odpowiedzialność moralna - tłumaczy ks. Jan. - Chodzi więc o to, by z człowieczeństwa wydobyć tę nutę tajnego sanktuarium sumienia. Ja bardzo szanuję ludzi niewierzących. Ks. Halik bardzo mądrze powiedział, że bywają ludzie wierzący, którzy w wątpliwościach zbyt szybko odpowiedzieli sobie, że Bóg istnieje i ich wiara stała się ideologią, a są też tacy bardzo zajadli niewierzący, którzy zbyt szybko odpowiedzieli sobie, że Boga nie ma. A tymczasem wobec Boga trzeba w życiu być po prostu cierpliwym. I ja do tej cierpliwości namawiam zarówno wierzących, jak i niewierzących.

- Ludzie dotknięci chorobą zadają często Bogu pytanie, dlaczego właśnie oni, dlaczego Bóg wybrał właśnie ich i dotknął takim cierpieniem...

- To nie Boży wybór, tylko biologiczny przypadek - mówi ks. Jan. - Ja zresztą w tej biologii, która i mnie dotknęła, odczuwam Jego bliskość. W chrześcijaństwie często mówimy o łączeniu naszych cierpień z cierpieniami Chrystusa. To nie jest dobra perspektywa, bo to wygląda tak, jakby Chrystus był odległy, jakby to był buddyzm. To tak, jak byśmy musieli się uwolnić od naszego ciała, by złączyć się z Chrystusem. To wygląda tak, jakby Chrystusowi był potrzebny ból naszej łamanej nogi. A to nieprawda. Ja widzę to inaczej, zmieniam optykę. To Chrystus - wychylając się z krzyża - łączy się z naszym cierpieniem przez dwa fakty. Pierwszy to ten, że On się wcielił, przyjął nasze ciało, był z nami biologicznie tożsamy. Gdy się skaleczył, to bolało Go tak samo jak nas. On biologicznie umarł i biologicznie nas odkupił i biologicznie jakoś dziwnie zmartwychwstał. I drugi fakt: my mamy dane przez Niego prawo, by do naszego, czasem biologicznie obrzydliwego, ciała przyjąć Jego Ciało - prawdziwe, realne, substancjalne - w Komunii św. Nawet wtedy, gdy Boga nie czuję, to On ze mną współodczuwa. To Bóg wychodzi ku mnie, Chrystus wychodzi ku mnie, łącząc się tak bardzo ze mną od samego mojego poczęcia i także wtedy, kiedy odbieram wynik szpitalnego badania. On zawsze jest ze mną, współpłacze, współcierpi...