Dlaczego nie ja?

Marta Deka

|

Gość Radomski 40/2016

publikacja 29.09.2016 00:00

– Kiedy odchodzi dziecko, czuję, jak pęka moje serce, jak wyje dusza z żalu – mówi Anna Sałacińska. Wolontariusze Hospicjum Królowej Apostołów w Radomiu opiekują się chorymi, także tymi najmłodszymi. Kiedyś ksiądz na kazaniu powiedział im, że wyznacznikiem ich posługi powinien być skrót www, jak początek adresu strony internetowej, ale tłumaczony jako „wiara, wiedza, wspólnota”. I tego się trzymają.

Wolontariuszki zachęcają wszystkich do posługi w hospicjum i okazania serca najbardziej potrzebującym. Od lewej w pierwszym rzędzie: Anna Bińkowska, Monika Szczepanik, Beata Kowalska, Karolina Sołtysińska, Joanna Makuch. Stoją Monika Wężyk i Zofia Kowalska. Wolontariuszki zachęcają wszystkich do posługi w hospicjum i okazania serca najbardziej potrzebującym. Od lewej w pierwszym rzędzie: Anna Bińkowska, Monika Szczepanik, Beata Kowalska, Karolina Sołtysińska, Joanna Makuch. Stoją Monika Wężyk i Zofia Kowalska.
Marta Deka /Foto Gość

Hospicjum działa już 12 lat. Posługuje w nim około 50 wolontariuszy. Do chorych dzieci jeździ 10 osób, bo to duże obciążenie. Trzeba zmierzyć się z tym, że dziecko nie może powiedzieć, co je boli, można tylko obserwować małego pacjenta. Do tego dochodzi rozpacz rodziców, którzy są bezradni, choć chcieliby zrobić wszystko, by ich dziecko żyło. Sami wolontariusze czasem też zastanawiają się, dlaczego ich podopieczni cierpią. – Cisną się na usta pytania do Pana Boga: „Dlaczego takie maluchy muszą cierpieć? Co jest to wszystko warte, gdy taki maluch, zamiast biegać i śmiać się, po prostu umiera?”. Przypominają mi się słowa mądrych ludzi, ale nie przynoszą ukojenia. I nagle przychodzi mi do głowy myśl. Coś mi szepnęło do ucha, że przy tych dzieciach jest Ktoś – najbardziej delikatna, czuła, kochana Maryja. Przychodzi ulga, powoli wracam do równowagi – mówi Monika Wężyk.

Trzeba być blisko Boga

Monika jest wolontariuszką od 11 lat. – Obejrzałam kiedyś w telewizji program. Na łóżku siedziała dziewczynka w chustce na głowie. Obok dwie wolontariuszki malowały z nią obrazki na kubeczkach. Ja też maluję. Pomyślałam, że może akurat jakiemuś choremu dziecku w ten sposób zajmę czas. Przyszłam do hospicjum. Powiedziałam, że chcę być przy dzieciach. Pierwsze dało mi tak w kość, że powiedziałam: „Nigdy więcej dzieci”. Zdecydowałam, że chcę posługiwać dorosłym. Teraz jestem i u dorosłych, i u dzieci. Jedno, czego się nauczyłam przez te wszystkie lata, to to, że nie ma co wybierać, bo nikt nie wie, co Pan Bóg ma dla niego przygotowane – mówi Monika.

Dostępne jest 19% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.