Najdłuższy strajk w PRL

ks. Zbigniew Niemirski ks. Zbigniew Niemirski

publikacja 13.12.2016 19:30

Odbył się na Wyższej Szkole Inżynierskiej w Radomiu. Trwał niemal 50 dni, a zakończyło go wprowadzenie stanu wojennego.

Koncert organowy z okazji 35. rocznicy strajku dał Robert Grudzień. Śpiew Katarzyna Szary, sopran Koncert organowy z okazji 35. rocznicy strajku dał Robert Grudzień. Śpiew Katarzyna Szary, sopran
ks. Zbigniew Niemirski /Foto Gość

Był wyjątkowy nie tylko z powodu swej długości, ale także dlatego, że nie było w nim postulatów ekonomicznych. Był sporem o zasady.

Warto przypomnieć tamten strajk. Rozpoczął się 26 października 1981 r. O jego rozpoczęciu zadecydowała ordynacja wyborcza na stanowisko rektora, na którą nie zgodzili się ani członkowie „Solidarności”, ani Niezależnego Zrzeszenia Studentów.

Poszło o osobę rektora prof. Michała Hebdy. Rektorem WSI został w 1978 r. Był sprawnym gospodarzem, który zainicjował wiele inwestycji w uczelni.

Ale jednoznacznie kojarzony był z obozem władzy. Wiedziano, że jako ławnik brał udział w procesach robotników po protestach z czerwca 1976 r. Co więcej, sympatii nie budził sposób kierowania uczelnią.

- Bywało, że pracownicy tracili pracę z błahych powodów. Rektor Hebda sam mawiał, że do zwolnienia z pracy wystarczą dwie, trzy minuty spóźnienia na zajęcia - mówią ówcześni pracownicy WSI.

Brak odniesień do propozycji reform środowiska akademickiego, zgłoszonych jeszcze jesienią 1980 r., które zaowocowały „co najmniej dziwną ordynacją wyborczą” rektora, jak nazwał ją potem prof. Andrzej Stelmachowski, zaowocowały strajkiem i bojkotem wyborów, które odbyły się dzień po rozpoczęciu strajku. Wybory, przy frekwencji nieco ponad 40 proc. wygrał prof. Hebda.

30 października w Radomiu zjawiła się komisja mediacyjna złożona z przedstawicieli oddelegowanych przez rektorów kilku dużych uczelni kraju. Jej członkowie skrytykowali ordynację wyborczą, a Jerzemu Nawrockiemu, ministrowi Nauki, Szkolnictwa Wyższego i Techniki zalecono, by nie zatwierdzał wybranego w Radomiu rektora.

Mimo tego prof. Hebda został zatwierdzony. Władza szła na pełną konfrontację.

- Jesienią, o czym nie wiedzieliśmy, trwały zaawansowane przygotowania do stanu wojennego. Przywódcy „Solidarności” mówili, że wszędzie są blokady, że konfliktów się nie rozwiązuje, że dzieje się coś dziwnego - wspomina Jarosław Guzy, wówczas przewodniczący Krajowej Komisji koordynacyjnej NZS.

Strajkowa codzienność nie była łatwa. Atakowani przez propagandę w prasie i telewizji nazywani byli pogardliwie „chłopcami z NZS”. Do tej odwagi sprzeciwu wobec władz dochodziło codzienne zmaganie się z warunkami.

Uczelnia nie była przygotowana na całodobową obecność takiej rzeszy ludzi. Kłopotem były i warunki sanitarne, i sprawa zaopatrzenia w żywność. Tu sprawdziła się ludzka solidarność, ale też i pomoc robotniczej „Solidarności”.

Z drugiej strony na strajku kwitło życie kulturalne. Prowadzono dyskusje i debaty, organizowano wiece. Tu zawiązało się wiele znajomości, a nawet zrodziły się uczucia, które zakończyły się ślubami.

Ważną sprawą dla strajkujących była opieka duszpasterska. Protestujących odwiedzał bp Edward Materski, ówczesny ordynariusz, a codzienną Mszę św. sprawował ks. Jerzy Banaśkiewicz, duszpasterz akademicki. 

Codzienne Msze św. w czasie strajku sprawował ks. Jerzy Banaśkiewicz, duszpasterz akademicki   Codzienne Msze św. w czasie strajku sprawował ks. Jerzy Banaśkiewicz, duszpasterz akademicki
Archiwum DA w Radomiu

 

Gdy prof. Hebda został zatwierdzony jako rektor uczelni, strajk na radomskiej uczelni trwał nadal, a brali w nim udział i studenci, i pracownicy. Co więcej, decyzja ministra wywołała oburzenie w kraju.

Protestujących na WSI poparła Komisja Krajowa „Solidarności” oraz władze krajowe NZS. Ci ostatni zakończyli swe oświadczenie: „Koledzy z Radomia, jesteśmy z wami”.

12 listopada odbył się jednodniowy strajk ostrzegawczy na uczelniach w całej Polsce. Ale władze nadal nie zmieniały swego stanowiska. Wobec tego wybuchały bezterminowe strajki solidarnościowe, które objęły 74 na około 100 uczelni działających wówczas w kraju.

- Radomski strajk i strajki solidarnościowe to był konflikt o zasady, a nie tylko spór lokalny. Byliśmy w naszym środowisku przekonani, że jest to sprawa nie do odpuszczenia. Nie można było zostawić Radomia samego - wspomina Jarosław Guzy.

Rozwiązania konfliktu nie przynosiły też kolejne wizyty w Radomiu przedstawicieli uczelni z kraju. Pomocy szukano także w Kościele.

23 listopada przedstawiciele NZS i rektorów warszawskich uczelni spotkali się z prymasem kard. Józefem Glempem. Jedynym drobnym sukcesem była obietnica, że na obrady Sejmu trafi ustawa o szkolnictwie wyższym w solidarnościowej wersji z jesieni 1980 r.

Po kilku tygodniach pojawiało się zniechęcenie i zmęczenie. - Nadzieje na kompromis rozwiała pacyfikacja Wyższej Szkoły Oficerów Pożarnictwa przeprowadzona przez ZOMO 2 grudnia. Naciski, aby zakończyć strajk pojawiły się też ze strony władz akademickich. W tej sytuacji zdecydowano się zakończyć protest. Ostateczną decyzję podjęła krajówka NZS 6 grudnia. Wyjście z twarzą umożliwiła deklaracja rektorów, w której zobowiązywali się do dalszej walki o studenckie postulaty - mówi o ostatnim etapie strajku Kamil Dworaczek z IPN we Wrocławiu.

Ta decyzja nie zamknęła sprawy. W wielu miejscach podniosły się głosy o zdradzie, a strajki w niektórych uczelniach trwały nadal. W Radomiu strajk zakończył się w nocy 14 grudnia. Tylko dzięki poręczeniu własną głową za spokojne zakończenie protestu przez wojewodę Feliksa Wojtkuna, nie doszło do siłowej pacyfikacji uczestników przez ZOMO.

Zresztą wojewoda nie ostał się na stanowisku. Powołany na nie w lipcu 1981 r., został odwołany  pół roku później, po wprowadzeniu stanu wojennego. Nowym wojewodą został płk Alojzy Wojciechowski.

Po zakończonym strajku życie wracało do szarej codzienności, smutnej i niepewnej, bo związanej z pierwszym okresem stanu wojennego.

Na WSI rozpoczął się czas rozliczeń. Pojawił się nawet postulat wiecu potępienia, na wzór tego, jaki zorganizowano na stadionie Radomiaka po pacyfikacji protestu z 1976 r. Pomysł zarzucono.

Postanowiono jednak skupić się na indywidualnych rozliczeniach. Represje dotknęły zarówno pracowników naukowych, jak i studentów. Przykładem może być Jan Rejczak. Jeszcze przed strajkiem był przesłuchiwany przez SB w biurze rektora WSI. Po strajku, zwolniony z uczelni, internowany i pozbawiony szans na zatrudnienie, dzięki pomocy bp. Materskiego aż do 1989 r. pracował jako katecheta.

Wiele osób zostało zmuszonych do wyjazdu z kraju z „biletem w jedną stronę”, jak choćby panie Zachorska i Pochodyło, które zamieszkały w Australii.

Na szczęście znaleźli się też w kraju ludzie, którzy chcieli pomóc. Relegowanych studentów przyjmowano na Uniwersytet Warszawski, a z pomocą spieszył ówczesny rektor prof. Henryk Samsonowicz.

Podobnie było na Politechnice Warszawskiej, gdzie wyrzuceni z WSI studenci mogli liczyć na życzliwość prof. Jerzego Bukowskiego.

Zdaniem Kamila Dworaczka, choć strajk nie doprowadził do zmian na radomskiej WSI, to jednak odniósł kilka sukcesów. - Był bardzo ważnym etapem w walce polskich uczelni o samorządność i autonomię. Dzięki niemu udało się wywalczyć korzystną ustawę o szkolnictwie wyższym, która weszła ostatecznie w życie w 1982 r. Dla wielu stał się także miejscem kształtowania swojego światopoglądu czy nawet nawrócenia - podsumowuje historyk.

Z okazji 35. rocznicy zakończenia strajku w kościele ks. jezuitów zabrzmiały odnowione organy, a ze specjalnym koncertem wystąpił Robert Grudzień. Zaśpiewała Katarzyna Szary, sopran. Słowo wiążące, przypominające tamte dni, należało do Anny Dreli.

Trudną sprawą podczas strajku było zapewnienie aprowizacji, ale solidarnie dbało o nią wielu ludzi   Trudną sprawą podczas strajku było zapewnienie aprowizacji, ale solidarnie dbało o nią wielu ludzi
Archiwum DA w Radomiu