Tam, gdzie w powietrze wysadzono kościoły

ks. Zbigniew Niemirski ks. Zbigniew Niemirski

publikacja 27.04.2019 12:00

Są miejsca na wschodniej Białorusi, gdzie katolickiego księdza po raz pierwszy zobaczono dopiero po 80 latach. To tam chcą z pomocą dotrzeć radomscy Rycerze Kolumba.

Tam, gdzie w powietrze wysadzono kościoły Od lewej: ks. Wiesław Lenartowicz i bp Kazimierz Wielikosielec z obrazem wileńskiej Matki Bożej Ostrobramskiej. ks. Zbigniew Niemirski /Foto Gość

Do Radomia przyjechał bp Kazimierz Wielikosielec z diecezji pińskiej. To znak, że wzajemnie poznanie i pomoc nabierają realnych kształtów. Ale wszystko rozpoczęło się w Mariupolu na Ukrainie.

- Tego zwrotu z Ukrainy na Białoruś nie dało się przewidzieć. Współpraca naszej parafii Matki Bożej Częstochowskiej z terenami dawnych kresów wschodnich Rzeczypospolitej rozpoczęła się wtedy, gdy postanowiliśmy zaprosić młodzież z tamtych terenów do nas. I nie chodziło o osoby mieszkające na zachodniej Ukrainie, ale o młodzież z rejonów objętych wojną. Gościliśmy więc około 40 osób z Mariupola. Opiekował się nimi paulin o. Leonard Adruszkiewicz. Zakonnik pochodzi z Białorusi. Urodził się pod Grodnem - mówi ks. Wiesław Lenartowicz, proboszcz radomskiej parafii MB Częstochowskiej.

Paulin opuścił Mariupol i Ukrainę. Ze względu na miejsce urodzenia został mianowany proboszczem w Homlu na wschodniej Białorusi. - To miasto, które liczy pół miliona mieszkańców. Był tu kościół katolicki, ale został wysadzony w powietrze. Teraz jest tutaj katolicka parafia, ale istnieje potrzeba stworzenia nowej parafii. I właśnie z tą potrzebą, szukając pomocy, zadzwonił do mnie o. Leonard. Gdy myśleliśmy nad wsparciem, odezwał się Kazimierz Wielikosielec, biskup pomocniczy diecezji pińskiej, który - szukając wsparcia dla budowy nowego kościoła w Homlu - przyjechał do Radomia do naszej parafii - opowiada ks. Lenartowicz.

Biskup Kazimierz Wielikosielec jest doskonałym wzorem przywiązania do wiary w okresie komunistycznych prześladowań. Urodził się w 1945 roku we wsi Starowola. - Miałem wtedy niespełna 9 lat. Po śmierci Stalina wracali z więzień księża. Wrócił także ksiądz w nasze strony. Spieszyli do niego ludzie z dawno odkładaną spowiedzią, a także z innymi sakramentami. Ja w domu byłem przygotowany do I Komunii św. To była religijna formacja mojego taty. On wziął mnie na rower i pojechaliśmy. 60 km w jedną stronę. Tam egzamin, dopuszczenie do sakramentu i powrót, kolejne 60 km na ramie roweru. To była moja I Komunia św. Wspomnienie niezapomniane - opowiada.

Kazimierz Wielikosielec wchodził w dorosłość. Został wcielony na 3 lata do Armii Czerwonej, a potem szukał swego miejsca. - Służba wojskowa wiele ułatwiła. Sprawiła, że mogłem się nieco luźniej poruszać. Znalazłem się w Wilnie. Tutaj byłem ministrantem i tutaj wstąpiłem do zakonu dominikanów, choć starania o święcenia kapłańskie miały się stać drogą dość zawiłą.

O tej drodze w wydaniu papierowym "AVE Gościa Radomskiego" nr 17 na 28 kwietnia.