Pielgrzymka. Medycy duszy i ciała

ks. Zbigniew Niemirski ks. Zbigniew Niemirski

publikacja 12.08.2019 21:40

Gdy na postoju ksiądz przewodnik powiesił sutannę na płocie, by wyschła, 17-latek podkradł ją i...

Ks. Krzysztof Kołtunowicz zaraża swoim optymizmem i radością. Ks. Krzysztof Kołtunowicz zaraża swoim optymizmem i radością.
ks. Zbigniew Niemirski /Foto Gość

Ów niefrasobliwy młodzieniec jest dzisiaj księdzem. Jest przewodnikiem grupy z radomskiej parafii św. Stefana na os. Idalin. Ksiądz Krzysztof Kołtunowicz trafił na radomski Idalin dwa lata temu, zaraz po święceniach kapłańskich. - Rozpocząłem 3. rok kapłańskiej posługi, a w tym roku pielgrzymuję po raz 20. Przez te wszystkie lata nie wyobrażałem sobie wakacji bez pielgrzymki. To dlatego jako wikariusz prosto po święceniach zapytałem proboszcza, kto będzie przewodnikiem naszej grupy. Zostałem nim i to jest cudowne. Poznałem pielgrzymkę jako uczeń V klasy szkoły podstawowej. Wtedy mama powiedziała mojemu młodszemu bratu (miał wówczas 10 lat) i mnie: "Chodźmy na pielgrzymkę". I tak to się zaczęło. Chodziłem jako chłopiec, młodzieniec, licealista i kleryk. Podczas seminarium chodziłem także w kleryckiej grupie powołaniowej. Teraz jestem przewodnikiem grupy. Spowiadam, głoszę konferencje, rozmawiam, często o bardzo ważnych sprawach - opowiada ks. Kołtunowicz - oprócz pracy na wikariacie, basista w zespole księży Jak Najbardziej.

Ksiądz Krzysztof zdradza, że na pielgrzymce krystalizowała się jego decyzja o wstąpieniu do seminarium. - Miałem wtedy 17 lat. Gdy na postoju ksiądz przewodnik powiesił sutannę na płocie, by wyschła, podkradłem ją i założyłem. Krótko potem przechodził jeden z pielgrzymów i nie miał pojęcia, kim jestem. Powiedział: "Szczęść, Boże!". To mnie rozwaliło - śmieje się przewodnik.

Suszące się sutanny to zwyczajny widok podczas odpoczynków na pielgrzymim szlaku.   Suszące się sutanny to zwyczajny widok podczas odpoczynków na pielgrzymim szlaku.
ks. Zbigniew Niemirski /Foto Gość

Księża dbają o pielgrzymiego ducha. Ale pielgrzymka to olbrzymi wysiłek fizyczny. Nad tym, by pątnicy doszli "w jednym kawałku", czuwają służby medyczne. W radomskich grupach po raz 24. szefuje im Lucyna Wiśniewska, dyrektor radomskiego sanepidu, specjalista neurologii i organizacji ochrony zdrowia.

- Na pielgrzymkę pierwszy raz wybrałam się po maturze. Chciałam podziękować za bardzo dobrze zdany egzamin dojrzałości. Już następnym razem szłam w służbie medycznej. To były czasy, gdy nie było jeszcze radomskiej pielgrzymki. Wychodziliśmy z Radomia małymi grupami i szliśmy w kierunku Studzianny, by tam dołączyć do pielgrzymki warszawskiej. Za miastem łączyliśmy się w większą grupę. My - w białych fartuchach. Wzdłuż naszej grupy jeździły samochody Służby Bezpieczeństwa i robiono nam zdjęcia. Wtedy założono mi teczkę - wspomina L. Wiśniewska.

Przez 13 lat pani Lucyna wędrowała, angażując się w służbę medyczną. Potem były ślub, narodziny dzieci. Przerwa w pielgrzymowaniu. - Wróciłam 12 lat temu. Dużo się zmieniło. Były już profesjonalne karetki. Wcześniej to były prywatne samochody, użyczane, by były sanitarkami. Ale na pielgrzymim szlaku nie zmienia się nastawienie i cel naszej służby. Staramy się zaradzać zdrowotnym problemom. Może trudniej brać udział we wszystkich punktach dnia pielgrzyma, bo czasem trzeba wsiąść do karetki z cierpiącym pielgrzymem. Ale to nasza służba i nasze zadania. Dzięki Bogu, kolejny raz nie mieliśmy na trasie poważnych przypadków - mówi L. Wiśniewska.

Lucyna Wiśniewska w jednej z karetek, które wyjechały na szlak pielgrzymki.   Lucyna Wiśniewska w jednej z karetek, które wyjechały na szlak pielgrzymki.
ks. Zbigniew Niemirski /Foto Gość