Cichociemni na ziemi opoczyńskiej

ks. Zbigniew Niemirski ks. Zbigniew Niemirski

publikacja 07.03.2021 19:57

80 lat temu dokonano pierwszych zrzutów cichociemnych na teren okupowanej Polski.

Grób ppor. Bolesława Odrowąża-Szukiewicza "Bystrzca" na cmentarzu w Opocznie. Grób ppor. Bolesława Odrowąża-Szukiewicza "Bystrzca" na cmentarzu w Opocznie.
Marta Deka /Foto Gość

Nazwa cichociemni nawiązywała do działania w bezwzględnej tajemnicy - "cicho", a także do nocnych zrzutów do kraju - "ciemno".

- Wyszkoleni w Wielkiej Brytanii spadochroniarze Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie mieli za zadanie wykonywanie najtrudniejszych misji w okupowanej Polsce. Jednym z wielu problemów, z którymi borykało się polskie podziemie w okresie okupacji, było usprawnienie łączności z emigracyjnym rządem polskim. Dotychczasowa forma komunikacji za pomocą kurierów trwała nierzadko nawet 3 miesiące. Brakowało również odpowiednio przeszkolonych oficerów, zarówno na potrzeby walki bieżącej, jak i na potrzeby planowanego powstania. Stopniowo narodziła się idea zorganizowania transportu lotniczego i zrzutów spadochronowych. Jednym z twórców i zwolenników rozwijania łączności lotniczej z krajem i szkolenia spadochronowego był Hubalczyk kpt. Maciej Kalenkiewicz "Kotwicz", który od listopada do grudnia 1940 r. walczył na terenie ziemi opoczyńskiej - opowiada Lidia Świątek-Nowicka, z Muzeum Regionalnego w Opocznie.

Na kurs cichociemnych wytypowano 2213 kandydatów spośród samych ochotników. - Ekstremalnie trudne, kompleksowe, trwające wiele tygodni szkolenie przygotowało odważnych, bezkompromisowych żołnierzy kierujących się mottem "Wywalcz jej wolność lub zgiń". Z 316 cichociemnych zrzuconych na teren okupowanej Polski zginęło 112. Do 1944 r. odlatywali na teren Polski z bazy pod Londynem, a potem z Brindisi we Włoszech. Lądowali w różnych miejscach. Wśród nich był Obwód Opoczno AK, który wchodził w skład Inspektoratu Piotrków. Na jego terenie miało miejsce 13 zrzutów, z których zrzuty przyjmowały placówki "Pies" i "Mewa" - wyjaśnia pani Lidia.

Placówka "Pies" znajdowała się w Radzicach koło Drzewicy, natomiast placówka "Mewa" położona była 12 kilometrów na zachód od Opoczna, na obszarze trójkąta między wsiami Wielka Wola - Alfonsów - Grzymałów. - Na terenie planowanych zrzutów nie wolno było prowadzić żadnych akcji zaczepnych wobec okupanta. Sygnałem planowanych zrzutów były emitowane w radiu o określonej godzinie piosenki, jak: "Wojenko, wojenko", czy "Maki" - mówi L. Świątek-Nowicka.

Odbieraniu lądujących żołnierzy towarzyszyły ogromne emocje. Regionalistka opowiada o jednym z przyjmowanych zrzutów - 19 lutego 1943 r. po raz trzeci przyjechał z Warszawy operator zrzutu Jan Mikołajczyk "Wiesław" z informacją o planowanym zrzucie. Jego sygnałem miała być melodia "Maki". Po usłyszeniu melodii około godz. 21 ośmiu ludzi z placówki "Pies" udało się na wyznaczone miejsce. Noc była pochmurna, księżycowa, bezśnieżna i ciepła. Po dwóch godzinach oczekiwania usłyszano nadlatujące samoloty. Te chwile tak wspominał uczestnik tamtych wydarzeń Stanisław Kmita "Twardy" z Radzic: "Około godziny 1 usłyszeliśmy szum samolotu. Zamarły nam serca. Czy zobaczą nasze znaki? Czy wylądują szczęśliwie? Wreszcie samolot zbliżył się, mrugnął do nas i zatoczył koło. Na nasze sygnały odpowiedział światłem i za chwilę zaczęły rozwijać się spadochrony... Cieszyliśmy się jak dzieci". Dowódca placówki i jego ludzie wyposażeni byli w lampki elektryczne o dwóch kolorach białym i zielonym. Operator z ziemi zasygnalizował alfabetem Morse’a umowne hasło, samolot odpowiedział, a wtedy z placówki zaświecono ku górze lampki ustawione w strzałkę wskazującą kierunek wiatru. Samolot obniżył lot do stu metrów dla wyrzucenia zasobników, które zawisły na dwunastu spadochronach. W czasie kolejnego nawrotu samolotu skoczyło czterech skoczków. Jeden ze skoczków, "Oko", zawiesił się na spadochronie na sośnie, ale obyło się bez większych obrażeń. Atmosferę tych chwil oddają wspomnienia por. Piotra Nowaka "Oko": "Otoczyli nas ludzie z placówki. Wymieniliśmy hasła (hasło "Wicek" odzew "Wacek"). Radość i serdeczność odbierających nas chłopców była ogromna. Jak się czuliśmy? Byliśmy szczęśliwi. Ruszyliśmy do szkoły rolniczej. W szkole czekała nas uczta". Dwie skórzane walizy z pocztą i sprzętem radiotelegraficznym przeniesione zostały do wsi i zakopane w kopcu z ziemniakami przy zagrodzie Stefana Nowaka. Za zabezpieczenie kontenerów i zatarcie śladów odpowiedzialny był Jan Wolski z sześcioma ludźmi. Natomiast "Twardy", "Cichy" i operator "Wiesław" razem ze skoczkami ruszyli do odległych o ponad 3 km Radzic. Tam czekała już na wszystkich kolacja przygotowana przez nauczycielki. Cichociemnych zaopatrzono w kennkarty i karty pracy. Dwa pasy skoczków z zaszytymi dolarami zostały tymczasowo ukryte w domu Ireny Rakoczy. Rankiem cichociemni dwiema oddzielnymi furmankami zostali przewiezieni na stację kolejową do Opoczna, skąd odjechali o godzinie 5 do Skarżyska. Za radą Ireny Rakoczy, która im towarzyszyła do Opoczna, wysiedli jedną stację przed Skarżyskiem. Doszli pieszo i ze Skarżyska odjechali do Warszawy. W czerwcu odebrano od placówki "Pies" w Radzicach broń i amunicję zakopaną w lesie - opowiada L. Świątek-Nowicka.

Ważną postacią jest mjr Bronisław Franciszek Lewkowicz "Kurs". - Został zrzucony w nocy z 27 na 28 kwietnia 1944 roku. Walczył w Pułku Palmiry-Młociny w Puszczy Kampinoskiej. Po rozbiciu tego oddziału 5 października na czele 20 osobowej grupy przedostał się w Opoczyńskie i dołączył w lasach przysuskich do oddziału Henryka Furmańczyka "Henryka"” i dołączył do 25 pp. AK im. Ziemi Piotrkowsko-Opoczyńskiej. Lewkowicz został zastępcą dowódcy III baonu a od 1 listopada był zastępcą dowódcy majora Rudolfa Majewskiego. 4 listopada 1944 roku podczas przemarszu spod Gielniowa, na południe od leśniczówki Huta doszło do starcia z Dywizją "SS Galizien". W trakcie walk major "Kurs" zginał. Został pochowany niedaleko leśniczówki "Huta". Po wojnie jego szczątki ekshumowano i pochowano na cmentarzu w Gielniowie. Bronisława Franciszka Lewkowicza upamiętnił Zespół Szkół Rolniczych w Mroczkowie Gościnnym, który nosi jego imię - wyjaśnia opoczyńska regionalistka.

Inny z cichociemnych to Adolf Pilch "Góra", "Dolina" to jeden z najsłynniejszych polskich partyzantów. Jego żołnierze, "Doliniacy", weszli w skład Grupy Kampinos.

Walczyli w powstaniu warszawskim do września 1944 r. gdy zgrupowanie to zostało rozbite pod Jaktorowem. 29 września 1944 r. Pilch dołączył z oddziałem 80 żołnierzy do 25. pp. AK Ziemi Piotrkowsko-Opoczyńskiej i walczył w jego szeregach do czasu jego rozwiązania. Od listopada 1944 roku Pilch stanął na czele konnego Oddziału "Doliny" walcząc do stycznia 1945 roku, kiedy to ruszyła ofensywa zimowa Armii Czerwonej. Ostatnią okupacyjną Wigilię, przygotowaną przez Annę Bąkowską z Kraśnicy, "Dolina" wraz ze swoimi żołnierzami spędził w szkole w Libiszowie koło Opoczna - opowiada L. Świątek-Nowicka.

Nie obywało się bez tragedii już na początku misji. Członkiem ekipy XX był ppor. Bolesław Odrowąż-Szukiewicz "Bystrzec". Przy jego skoku nie w pełni rozwinął się spadochron. Poniósł śmierć na miejscu. - Został pochowany na polu w pobliżu Bratkowa. Po wojnie szczątki oficera ekshumowano i pochowano w kwaterze wojskowej na cmentarzu tzw. "cholerycznym" w Opocznie, dziś nekropolii przy ul. Granicznej - mówi pani Lidia i dodaje: - Burzliwe, dramatyczne losy cichociemnych nierzadko splatały się z historią opoczyńskiego. Dla partyzantów "chłopcy z nieba", "ptaszki", "cichociemni" byli uosobieniem męstwa, budzili wiarę w zwycięstwo, świadomość, że nie walczą sami, że mogą liczyć na pomoc.