By dzieci pokochały Kościół

Marta Deka

|

Gość Radomski 10/2024

publikacja 07.03.2024 00:00

Wspólnotę Boże Owieczki, działającą przy parafii Najświętszego Serca Jezusowego w Radomiu, odwiedziły panie z Koła Gospodyń Wiejskich „Polanianki” z Polan koło Wierzbicy. Dzieci poznawały zanikające już zwyczaje wielkopostne i wielkanocne.

Kobiety opowiadały o tradycjach wielkopostnych. Kobiety opowiadały o tradycjach wielkopostnych.
Marta Deka /Foto Gość

Spotkanie odbyło się w ramach cyklu „Kochamy polskie tradycje”. Panie opowiadały o tradycjach wielkopostnych i przygotowaniach do Wielkanocy. Śpiewały pieśni wielkopostne. Na koniec uczyły małych parafian, jak wykonać tradycyjne palmy wielkanocne. Dzieci zabiorą je do kościoła w Niedzielę Palmową, by zostały poświęcone.

Rodzice są dumni

Wspólnota powstała w ubiegłym roku. Siostry Agnieszka Marchewka i Joanna Ogorzałek na nabożeństwie majowym zauważyły, że nie uczestniczą w nim dzieci. – Pomyślałyśmy, że coś trzeba zrobić, by dzieci zaczęły na nie przychodzić. Świat się ateizuje. Propagowane jest wychowanie bez Boga, co można zaobserwować w kościele i w szkole. Uczniowie, którzy nie chodzą na religię, wyśmiewają tych, którzy na nią uczęszczają. I oni zaczynają się wstydzić chodzić do kościoła, bo ich rówieśników tam nie ma. Postanowiłyśmy stworzyć grupę dla dzieci, w której zawiążą się przyjaźnie i wspólnota. Chciałyśmy prowadzić je do Pana Boga. Łączymy modlitwę z integracją. Zapraszamy dzieci na nabożeństwa majowe i różańcowe. Dwa razy w miesiącu jest Msza św. z udziałem Bożych Owieczek. Powstała schola. Dzieci śpiewają psalm, mają czytania. Angażują się też ich rodzice – mówi J. Ogorzałek.

Panie przede wszystkim chciały, by dzieci pokochały Kościół. – To było nasze główne założenie, bo zauważyłyśmy, że gdy dzieci przychodzą do kościoła, to się czasem nudzą albo im brakuje wspólnoty. Siedziały w ławkach, a nam chodziło o to, by w kościele mogły działać. Rozmawiałyśmy z rodzicami, czy nie warto by było stworzyć grupę, w której dzieci byłyby dumne z tego, że chodzą do kościoła. Mogą śpiewać dla Pana Boga, uczestniczyć w nabożeństwach i robić coś wspólnie. I to się udało – mówi A. Marchewka.

Na początku we wspólnocie nie było zbyt dużo młodych parafian. Z czasem zgłaszało się do niej coraz więcej dzieci. – One same do nas podchodziły i pytały, czy mogą się zapisać. Dla nas to był impuls do działania. Teraz jest już ponad 50 dzieci w wieku od 2 do 15 lat, które chętnie przychodzą do kościoła, z czego się bardzo cieszymy. Chcą się modlić, śpiewać. Ważne też, że rodzice są obok. To im dodaje pewności siebie. Gdy do mikrofonu mówią modlitwę, patrzą, czy rodzice są z nich dumni, a w oku rodzica kręci się łezka – dodaje A. Marchewka.

We wspólnocie chodzi też o integrację i zdobywanie wiedzy, dlatego organizowane są dla dzieci dodatkowe wydarzenia. Były m.in. bal Wszystkich Świętych i dzień pączka. 24 lutego na zaproszenie ks. Bartłomieja Goździewskiego, duszpasterza grupy, w domu parafialnym odbyło się spotkanie z Kołem Gospodyń Wiejskich „Polanianki” z Polan koło Wierzbicy. – Chcemy dzieciom przybliżać polską tradycję. Podczas tego spotkania nauczą się, jak zrobić tradycyjną palmę, która zostanie poświęcona w Niedzielę Palmową. Panie przyjechały do nas w strojach ludowych. Dzieci bardzo się cieszyły, że mogą te stroje zobaczyć, bo do tej pory widziały je tylko w telewizji. W mieście dzieci nie mają styczności z kulturą wiejską, a ona jest piękna i bogata. Panie opowiadały o tym, jak kiedyś na wsi przeżywano Wielki Post i Wielkanoc. W mieście te tradycje zanikają – mówi A. Marchewka.

Musi być kolorowa

Polanianki podzieliły się z młodymi parafianami wspomnieniami z dzieciństwa i nauczyły je robić palmy wielkanocne. Mówiły, że kiedyś niektórzy przez 40 dni nie jedli mięsa, dlatego tak bardzo wyczekiwali świąt. W każdy piątek był post ścisły. Jedzono gotowane ziemniaki polane olejem z kiszoną kapustą i popijało kwasem z kapusty.

Jak podkreślały, Niedziela Palmowa, zwana dawniej Kwietną albo Wierzbną, była dniem niezwykle radosnym i zapowiadała nadejście Wielkanocy. Kiedyś gospodynie same robiły palmy w domach. – Muszę przyznać, że coraz więcej gospodyń i młodych osób wykonuje je obecnie własnoręcznie i bardzo je to cieszy. Panie spotykają się i uczą, jak je zrobić. To jest pracochłonne, ale wtedy można porozmawiać z rodziną i znajomymi. Przywiozłyśmy do Radomia dużą palmę. Jej wykonanie zajęło nam kilka popołudni. Z koleżankami stwierdziłyśmy, że kiedyś było biedniej, ale bardziej radośnie. Gdy wspominamy te czasy, to pojawia się uśmiech na twarzy – mówi Marzena Kacprzak z KGW „Polanianki”.

Podstawą tradycyjnej palmy jest trzcina. – Trzeba ją zebrać jesienią, zanim wykwitnie, i przechować przez zimę. Moja mama na górną część trzciny zakładała pończochę, by nie rozkwitła, ja też tak robię. Do palm wykorzystujemy bazie, suchatki, kolorowe kwiatki z ogródków, borówki, źdźbła zboża. Teraz wykorzystuje się też bukszpan. Przede wszystkim palma miała być bardzo kolorowa. Kwiaty wykonywano też z kolorowej bibuły, obecnie w modzie jest krepina – wyjaśnia pani Marzena.

Poświęcone palmy wkładano za obraz albo za krzyż, żeby chroniły dom od nieszczęścia i od chorób. Gospodarze zanosili je też na pola, by Pan Bóg chronił ziemię od zarazy. Starym zwyczajem było też połykanie kotków. Miało to zapobiegać bólowi gardła. Kiedyś nie było domów pogrzebowych, więc jeśli ktoś zmarł, na wsi do palemki przypinana była karteczka z informacją, kiedy odbędzie się pogrzeb. I taką palmę nosiło się od sąsiada do sąsiada.

Pisanki do święconki

Po Niedzieli Palmowej nadchodził wielkotygodniowy czas powagi, skupienia, obfitujący w gorliwą modlitwę. Panie wspominały, że rano z domów słychać było śpiew Godzinek ku czci Niepokalanego Poczęcia NMP, a wieczorem całe rodziny klękały do pacierza.

– W moim domu w Wielki Czwartek piekliśmy chleb i ciasta. Kobietom to zajmowało dużo czasu, a mężczyźni w tym czasie robili wielkie porządki. Trzeba było wymieść wszystko z podwórka. Nie było to łatwe, bo były zwierzęta, a one bałaganiły. Te porządki przypominały, że naszą duszę mamy powymiatać z grzechów – wspomina M. Kacprzak.

Pani Marzena pomagała mamie piec chleb. Dzień wcześniej trzeba było zrobić zaczyn, który stawiany był na wygaszonym piecu i przykrywany np. poduszką. – Jak w czwartek rano wstawałam, to mama już zagniatała ciasto. Trzeba było je długo wyrabiać, mówi się, że aż odejdzie od ręki, co nie było łatwe. Gdy było już wyrobione, znowu przykrywałyśmy poduszką, żeby było ciepło, bo musiało wyrosnąć. Kiedy rosło, przygotowywałam brytfanki. W tym czasie mamusia rozpalała w piecu. Kiedy wszystkie drewienka się wypaliły, rozgarniała cały żar na piec, by się nagrzał. Potem pomietłem, które przypominało dzisiejszy mop, wygarniała cały żar. Wkładałyśmy chleb do pieca. Mama zamykała. Kreśliła znak krzyża i trzeba było poczekać około dwóch godzin – opowiada M. Kacprzak i dodaje, że w 1951 roku jedna z gospodyń takie właśnie pomietło z żarem wyniosła na podwórko. Zostawiła obok zabudowania gospodarskiego. Ono się zajęło ogniem i spaliła się cała wieś.

W czwartek do obowiązków pani Marzeny należało też przygotowanie łusek z cebuli. Przynajmniej przez miesiąc trzeba było je zbierać, by była ich odpowiednia ilość. – Gdy przychodził Wielki Czwartek, należało je zagotować i odstawić do wystudzenia, żeby na drugi dzień roztwór był chłodny i nabrał pięknej barwy – wyjaśnia.

Pisanki przygotowywane były w Wielki Piątek. Kiedyś niemalże w każdym gospodarstwie były ule i pszczoły. Stąd pozyskiwano wosk, którym wykonywano wzór. – Najlepiej pisanki wykonywać przy dziennym świetle. Jajka trzeba było ogrzać, ponieważ na zimnych wosk się brzydko rozprowadzał. Pisane były „Wesołego Alleluja” czy „Zmartwychwstał Pan”, by taką pisankę włożyć do święconki. Należało wybrać ciemne jajka, bo jasne źle się farbowały. Jajka trzeba było włożyć do zimnego roztworu. Gotowało się to na wolnym ogniu pół godziny. Gorącą pisankę smarowałyśmy słoniną, by była błyszcząca. Potem sobie odpoczywały aż do włożenia do koszyka – wyjaśnia M. Kacprzak.

Obecnie święconkę przygotowujemy w koszyczkach. Dawniej gospodynie w Polanach szykowały ją na dużych talerzach. Na środku był baranek, przeważnie robiony z masła. Nie mogło zabraknąć jajek, chleba, chrzanu, soli, pęta kiełbasy, były pisanki, borówki. Jak wierzono, poświęcone borówki miały chronić gospodarstwo od gryzoni. Kruszyło się je i wynosiło na podwórko. Święconki nie wolno było przestawiać z miejsca na miejsce, bo uważano, że wtedy mrówki wejdą do domu.

– Obecnie święci się pokarmy w kościołach. Kiedyś na wsiach odbywało się to u wyznaczanych gospodarzy. Do tego przeznaczony był jeden pokój. Gospodyni stała w drzwiach i odbierała święconki. Nikt do domu nie wchodził. Na podłogach były dywany, bo miał przyjechać ksiądz. To był wielki dzień – opowiada M. Kacprzak.

Święconą w Wielką Sobotę wodę gospodarze przynosili do domu i kropili nią całe gospodarstwo, żeby chroniła od złego, od pożaru, od ognia. A potem oczekiwano na radosną Rezurekcję.

Dziękujemy, że z nami jesteś

To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.

W subskrypcji otrzymujesz

  • Nieograniczony dostęp do:
    • wszystkich wydań on-line tygodnika „Gość Niedzielny”
    • wszystkich wydań on-line on-line magazynu „Gość Extra”
    • wszystkich wydań on-line magazynu „Historia Kościoła”
    • wszystkich wydań on-line miesięcznika „Mały Gość Niedzielny”
    • wszystkich płatnych treści publikowanych w portalu gosc.pl.
  • brak reklam na stronach;
  • Niespodzianki od redakcji.
Masz subskrypcję?
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.