Pod skórą czuję, że to będzie film, który rozdrapie rany. Ale należy to zrobić, bo - jak pisał Stefan Żeromski - trzeba rozdrapywać polskie rany, by się nie zabliźniły błoną podłości.
Po raz pierwszy dowiedziałem się, że ma powstać ten film od ks. Janusza Smerdy, mojego kolegi z rocznika święceń. Janusz zaprosił mnie do siebie na plebanię w podradomskiej Jedlni, gdzie rozmawialiśmy z Wojciechem Pestką, autorem scenariusza. Efektem tego spotkania był artykuł w radomskim Gościu Niedzielnym, opatrzony zimowym zdjęciem ks. Janusza Smerdy i Wojciecha Pestki, zrobionym przeze mnie pod pomnikiem-kamieniem dedykowanym ks. Romanowi Kotlarzowi, przy radomskim rondzie noszącym jego imię.
Potem poznałem Jacka Gwizdałę, producenta dokumentalnego filmu "I ciało cicho spocznie w grobie", poświęconego ks. Romanowi Kotlarzowi, kapłanowi męczennikowi radomskiego protestu z czerwca 1976 r., a teraz reżyserowi "Klechy". Jacek Gwizdała jakoś zaraził mnie swą ideą, że gdyby ukarano sprawców śmierci ks. Kotlarza, komunistyczne służby - czując się bezkarne powodu niewykrycia sprawców - nie ważyłyby się na mord ks. Jerzego Popiełuszki, a w domyśle także potem nie dokonałyby kolejnych zabójstw kapłanów w końcówce lat 80. minionego stulecia, ks. Niedzielaka i ks. Suchowolca.
Ekipa filmowa zamieszkała w seminarium, gdzie i ja mieszkam. Spotykamy się każdego dnia. Rozmawiamy podczas wspólnych posiłków. W seminaryjnych aulach, gdzie normalnie odbywają się wykłady, gromadzone są rekwizyty. Przy stole umawiamy się na spotkania podczas kręcenia scen. Napięcie rośnie.
Dziwnym trafem dokonuje się spotkanie przeszłości nie z teraźniejszością, ale z jutrem, które zbuduje "Klecha". Jeśli piszę o jutrze, to dlatego, że już dziś myślę o pytaniach i reakcjach, jakie zrodzi film.
Premiera "Klechy" planowana jest na 17 października 2018 r. To będzie 90. rocznica urodzin ks. Romana Kotlarza i dzień po 40. rocznicy wyboru na Stolicę Piotrową kard. Karola Wojtyły, św. Jana Pawła II.
Czytaj także: