Dom formacji przyszłych księży tworzy obecne osiemdziesięciu kleryków. Czy to dużo?
Zanim nowi studenci otrzymali indeksy, złożyli uroczyste ślubowanie
Od kilkunastu lat nasi klerycy są studentami Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego
ks. Zbigniew Niemirski/GN
Dwadzieścia lat temu, krótko przed podziałem diecezji, bp Edward Materski obiecał, że jeśli w seminarium będzie dwustu kleryków, zgodzi się na zakup nowego samochodu dostawczego. To nie był wyraz jakiejś przesadnej oszczędności pasterza. Po prostu trwała budowa gmachu. Na wykończenie czekało ostatnie skrzydło budynku przy ul. Młyńskiej, a to były koszty. Jednakże gdy okazało się, że liczba alumnów przekroczyła ową niebotyczną wówczas liczbę 200, ordynariusz dotrzymał słowa. Potem, 25 marca 1992 r. było ogłoszenie nowego podziału administracyjnego Kościoła w Polsce. Południowa część diecezji została przy Sandomierzu, a my zaczęliśmy budować nową, samodzielną diecezję. Stan alumnatu przez szereg lat wahał się wokół liczby 150. Od kilku lat liczba ta zaczęła spadać.
W kontekście debaty o powołaniach
Ostatnie lata przyniosły dane wskazujące na spadek liczby wstępujących do seminarium. Dziś w naszym seminarium mamy 80 alumnów. Ks. dr Marek Dziewiecki, psycholog i pedagog naszego seminarium, a zarazem krajowy duszpasterz powołań, mówił niejednokrotnie i mówi, że nie mamy do czynienia z kryzysem powołań. Stajemy wobec problemu odczytania drogi powołania przez wezwanych. Innymi słowy, współczesny świat i atmosfera wokół Kościoła nie ułatwiają pozytywnej odpowiedzi na powołanie.
Ale jest tutaj pewien głos i zarazem znak: od dobrych kilku lat w naszym seminarium w czasie zimowych noworocznych ferii organizowane były, i nadal są, powołaniowe rekolekcje dla chłopców. Brało w nich udział nawet niemal stu uczestników. To z nich w większości rekrutowali się ci, którzy pół roku później składali swe dokumenty do seminarium. Zapisują się i przyjeżdżają, a więc myślą także o seminarium. Jeśli potem topnieje liczba tych, co zjawiają się później z dokumentami u rektora, więc jakoś rację ma ks. Dziewiecki.