Do finału tego festiwalu klasyfikowani są coraz lepiej śpiewający wykonawcy. Za nimi idzie rzesza osób, które ich wspierają w różnoraki sposób. Za nimi z kolei idzie jakiś wkład pracy. Warto to wszystko dostrzec.
Chciałoby się powiedzieć, że to była uczta dla ducha. Bo była i potwierdzi to każdy, kto na koncert finałowy Festiwalu Kolęd i Pastorałek przyszedł do radomskiej "Resursy". Gospodarze robili, co mogli, żeby każdy mógł usiąść, ale krzeseł – tych dostawianych – też zabrakło. Ci, co stać musieli, stali, bo warto było. Chciało się podziwiać, oczywiście nie tylko samych wykonawców, ale też i tych, którzy ich przygotowali do występu. Piękna młodzież i dzieci, piękne głosy. Fajnie jest oglądać produkt finalny. Dopracowana scenografia, wszystko zgodnie ze scenariuszem, migające światła, nienagannie ubrany i przygotowany konferansjer. Za tym wszystkim stoi spora grupa ludzi, którzy mają na swoim koncie wykonaną ogromną pracę. W czasie koncertu, oczywiście, im dziękowano, ale jeśli ja mogę to zrobić prawie całkiem prywatnie (prawie, bo obecna byłam na koncercie jako przedstawiciel redakcji "Gościa Niedzielnego"), to czynię to z największą przyjemnością. Dziękuję za chwile wzruszeń, które towarzyszy mi podczas słuchania kolęd, i za życzliwość, bo – biegając z aparatem fotograficznym – musiałam komuś tam kiedyś coś zasłonić. Koncert finałowy trwał dwie godziny. Cały czas stałam. Miejscówka przy samej scenie wcale nie jest najlepsza, ale dla mnie wygodna, bo blisko głośnika i dobrze jest nagrywać na dyktafon, scena blisko, to łatwiej zrobić fotkę, a mój aparat fotograficzny nie jest najwyższych lotów. Stałam, a czas się nie dłużył. Ciekawe aranżacje kolęd skłaniały do delikatnego podrygiwania. O tym, że nie dało się nie podśpiewywać razem z wykonawcami, nie wspomnę. Więc stałam, fotografowałam, podrygiwałam i podśpiewywałam. Nie tylko ja, oczywiście, bo rozsłuchana kolędowo publiczność łatwo dała się namówić na wspólne śpiewanie. „Do szopy, hej, pasterze” – to miała być kolęda na zakończenie koncertu i do śpiewania dla wszystkich. Tłum chciał jeszcze. Zaśpiewaliśmy „Mędrcy świata, monarchowie”. Też wszyscy. Chcieliśmy jeszcze, ale konferansjer zlitował się nad wykonawcami i na pocieszenie wysłuchaliśmy wersji instrumentalnej jednej z kolęd. Gasły światła, zbliżałam się wraz z tłumem do wyjścia z sali koncertowej. Obok szedł ks. Stanisław, administrator internetowej strony diecezjalnej. Szepnął mi do ucha :„Ciekawe, co jutro z tego koncertu będzie na YouTubie?”. Zrobiło mi się gorąco. Przez chwilę zobaczyłam siebie jako bohaterkę takiego filmiku, podrygującą w takt ciekawego wykonania jakiejś kolędy i ze śpiewem na ustach. Niby nic, ale w takich sytuacjach najbardziej zjadliwy jest komentarz. I, oczywiście, najczęściej niestety bardzo niesprawiedliwy. Tu piję do znanego już chyba wszystkim incydentu z napojem pewnej firmy zdejmowanym ze stołu przez pewną kobietę podczas opłatka na radomskim deptaku. Ja tam byłam, chociaż nie byłam świadkiem owej sceny, która – jak się okazuje – za pośrednictwem internetu obiegła najdalsze zakątki naszego kraju. Szkoda, że autor tego filmu nie czuł podniosłej, panującej tam atmosfery, nie słyszał życzeń prezydenta miasta i biskupa ordynariusza, nie podzielił się z nimi opłatkiem, a była ku temu okazja. Zapewne nie był też na poprzedzającej spotkanie na deptaku Mszy św. A może powinien wcześniej zjeść z kuchni polowej przygotowane specjały i nie byłby już tak głodny sensacji?
Ale dlaczego o tym wspominam? Bo warto widzieć to, co istotne i piękne, tak jak tę rozśpiewaną młodzież i dzieci podczas koncertu finałowego kolęd i pastorałek. Dostrzec to, co zrobili organizatorzy i przynajmniej w myśli im podziękować. I takiego pozytywnego postrzegania świata zawsze i wszędzie życzę wszystkim naszym Czytelnikom.