Był pierwszym pasterzem naszej diecezji. Tworząc jej struktury, stał się ojcem, człowiekiem o wręcz profetycznych wizjach.
Zdaję sobie sprawę, że opowiadanie anegdot totalnie nie pasuje w tym miejscu i w tym czasie. Ale mimo wszystko chcę opowiedzieć tę historię. Dlaczego? Bo przecież wiemy, że bp Edward, będąc człowiekiem dalekosiężnych planów i wizji, pozostawał osobą wielkiej prostoty i skromności. Był też osobą obdarzoną wielkim poczuciem humoru. Gdy na galerii bazyliki św. Piotra zobaczyłem nowego papieża, pomyślałem: "Boże! On swoją posturą i tak charakterystycznym poprawianiem okularów przypomina mi po trosze bp. Edwarda!".
Było to w grudniu 2003 r. Radomskie seminarium wybrało się z autokarową pielgrzymką do Rzymu. Zostałem poproszony, by towarzyszyć bp. Edwardowi, który – z racji wieku i stanu zdrowia – nie mógł wziąć udziału w tej „eskapadzie” inaczej niż samolotem. Naszą rzymską bazą stał się dom sióstr urszulanek. Stamtąd jeździliśmy do centrum Wiecznego Miasta. Tam włączaliśmy się w program pielgrzymki alumnów i ich opiekunów. Wieczorami zaś siadywaliśmy nad wydrukami książki autorstwa biskupa i mojej, przygotowywanej przez Wydawnictwo "Vocatio", by dać nasze uwagi odnośnie do przygotowywanej publikacji.
Pamiętam, to była sobota, kolejny dzień pielgrzymki. Bp Edward wieczorem zapukał do mojego pokoju. Był wyraźnie poruszony i zakłopotany. – Słuchaj – powiedział. – Jutro ojciec święty Jan Paweł II zaprasza mnie na obiad. Zrozumiałem, że prawdziwe zakłopotanie biskupa wiąże się z tym, że ja nie byłem osobą tam przewidzianą. Powiem szczerze, że nie odczułem w tym momencie żadnego osobistego kłopotu. Kto z otoczenia papieża mógł wiedzieć, że w ogóle istnieję? Chyba inaczej widział to bp Edward, choć nic nie mógł poradzić.
W niedzielę pojechaliśmy do centrum miasta. Uczestniczyliśmy w modlitwie "Anioł Pański". Potem odprowadziłem bp. Edwarda do bramy św. Anny. Dziś powiem – do miejsca, gdzie papież Franciszek spotkał się z wiernymi po swojej Mszy św. sprawowanej dzień przed inauguracją pontyfikatu.
– Niech ksiądz biskup tak się nie martwi – mówiłem, widząc wciąż jego zatroskaną twarz. – Dam sobie radę. Przecież tutaj studiowałem. Pójdę na obiad „do Chińczyka”, gdzie wiele razy chodziłem. Potem spotkamy się przy bramie św. Anny. Przecież mamy telefony komórkowe.
I tak się stało. Zjadłem obiad w chińskiej restauracji, potem odebrałem bp. Edwarda i wróciliśmy na pielgrzymi szlak. A potem wróciliśmy też do Radomia.
A tutaj bp Edward, szczerze się uśmiechając, tak opowiadał o tamtym wydarzeniu. – Zbyszek opiekował się mną naprawdę z wielkim oddaniem. Ale wszystko zmieniło się w niedzielę. Postanowił pójść sobie sam na obiad „do Chińczyka”. A ja, cóż, nie mając wyboru, poszedłem na obiad do papieża.