Nie miały szans

Mamy połowę kwietnia, a warunki atmosferyczne są takie, jakie w innych latach były pod koniec lutego czy na początku marca. I tu zaczyna się problem.

Mijającą zimę można podzielić na dwa okresy. Do połowy stycznia nic specjalnego się nie działo. – Dziesięć stopni mrozu i 20 do 30 cm śniegu – to nie są jakieś nadzwyczajne warunki i takie naszym dzikim zwierzętom nie szkodzą, gdyż są one przyzwyczajone do naszego klimatu. Problem wystąpił dopiero teraz. W marcu, kiedy już powinna przyjść wiosna, przyszła zima. Pojawiły się kilkunastostopniowe mrozy i pokrywa śnieżna. Może nie bardzo wysoka, ale o tej porze roku występuje niekorzystne zjawisko częściowego rozpuszczania się po wierzchu śniegu w ciągu dnia i jego zamarzanie nocą. To sprawia, że na śniegu tworzy się szklista powłoka. Ten śnieg kaleczy nogi saren, jeleni oraz utrudnia poruszanie się, a więc wzrasta narażenie na presję drapieżników. W naszych lasach są nimi wałęsające się i zdziczałe psy. W pokaleczone nogi zwierząt mogą wdawać się różne infekcje. Ślady krwi dodatkowo przyciągają drapieżniki i prowokują je do pościgu. Zwierzęta łowne mają dość małą powierzchnie stóp – racice. W związku z tym przebijają tę skorupę, zaś pies może po niej biec, a więc łatwiej jest mu się poruszać. To wszystko powoduje, że należy się spodziewać dużo większego spadku pogłowia zwierzyny łownej niż podczas normalnej zimy. Na razie mamy pojedyncze sygnały od leśników i myśliwych o znalezionych martwych zwierzętach – mówi Wojciech Szymański przewodniczący Radomskiego Okręgu Polskiego Związku Łowieckiego.

Problemów z przedłużającą się zimą zwierzęta mają o wiele więcej. Po pierwsze, są  jak zawsze bardzo osłabione okresem zimowym. Nie tyle mrozami, ile niedostatkiem naturalnego pożywienia. To, które udawało się znaleźć, było suche, zestarzałe z mniejszą ilością minerałów. Wszystko jest w porządku, kiedy w marcu przyroda zaczyna się rozwijać.  Mamy niemal połowę kwietnia, a warunki atmosferyczne są takie, jak w innych latach na przełomie lutego i marca. Zwierzęta zamiast w darze od natury otrzymać coraz lepsze warunki pogodowe, muszą zmagać się zimą.

Będą opóźnienia

– Zwierzęta podlegają określonemu zegarowi biologicznemu. Kuropatwy, kaczki, bażanty powinny już odbywać toki. Bywało, że kaczki już siedziały na jajkach. A więc jest znaczne opóźnienie, które może znacznie odbić się na ich populacji. Kaczka składa przeciętnie jedno jajko dziennie. Zanim je wszystkie złoży, minie kilka dni. Ponad dwadzieścia dni będzie je wysiadywać. Będą późne lęgi. Dla kaczek to dość niebezpieczne, bo wtedy będzie coraz mniej wody. Na początku kwietnia, pod koniec marca każde bajorko, sadzawka, podmokła łąka, wypełnione były wodą, potem te miejsca znacznie wysychają. – I gniazda, i te małe kaczuszki, które właśnie się wykluwają, są narażone na drapieżnictwo. Bo gniazda są już na suchym i lisy, norki, psy tylko na to czekają. Z kolei dla kuraków opóźnione lęgi mogą być zagrożone sianokosami, które nastąpią. Kury będą siedziały na jajkach i może się zdarzyć, że będą koszone razem z trawą – opowiada Szymański. – Jeśli chodzi o zwierzynę grubą, to oprócz tego, o czym mówiliśmy, że potrzebują już świeżego jedzenia, to na przykład u dzików na przełomie marca i kwietnia rodzą się młode (locha zrzuca miot). W takich warunkach atmosferycznych jakie były jeszcze niedawno, biorąc pod uwagę, że locha tylko robi barłóg i w nim ogrzewa jedynie własnym ciałem prosięta, to bardzo niska temperatura sprawia, że część tych prosiąt ginie. Znacznie większa część niż w normalnych warunkach, w normalnej sytuacji meteorologicznej.

Kolejnym przykładem zwierząt, które ucierpiały znacznie tej zimy, są sarny. Mimo że ruja odbywa się u nich w wakacje (lipiec, sierpień), to potem jest okres tak zwanej ciąży utajonej i dopiero gdzieś od drugiej połowy grudnia rozwija się zarodek. Koźlęta rodzą się w maju. Czyli o tej porze roku kozy są w końcowych etapach ciąży, a jest to dla nich dodatkowe obciążenie organizmu. Podobnie w przypadku jeleni. Ich młode rodzą się w maju, czasem na początku czerwca. – W marcu już się czasem rodzą młode zające z pierwszego miotu, gdyż zajęczyce dają kilka miotów rocznie. W tych warunkach na pewno młode nie miały szans na przeżycie. Zajęczyca nie opiekuje się młodym, jak na przykład locha, że tuli, ogrzewa własnym ciałem. Zajęczyca zostawia młode gdzieś pod krzakiem, w kotlinie i cały dzień jej nie ma. Przychodzi wieczorem, czy nocą, karmi raz dziennie i znowu odchodzi. Tak więc z dużą dozą prawdopodobieństwa można powiedzieć, że wyginęły te pierwsze mioty zajęcze – wyjaśnia pan Wojciech.

Ile ich przeżyło?

Jak wiele zwierząt nie przeżyło zimy, okaże się dopiero wtedy, gdy śnieg całkowicie zniknie i zwierzęta zaczną masowo wychodzić na oziminy.  I wtedy łatwiej jest się zorientować ile ich jest. – Ale na pewno można powiedzieć, że winniśmy się spodziewać większego spadku pogłowia niż w normalnym roku. Myśliwi mając to na uwadze, wydłużyli okres dokarmiania. W normalnych warunkach koniec lutego, to koniec dokarmiania zwierząt w lasach. W tym roku to dopiero w styczniu, lutym i marcu zrodziła się potrzeba intensywnego dokarmiania zwierzyny, więc myśliwi i koła łowieckie to robią.

Muszę jeszcze dodać, że korzystamy z pieniędzy z  Wojewódzkiego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej.  Wykorzystujemy je w celu zakupu żywych bażantów i kuropatw. Są one wypuszczane do obwodów łowieckich, dzierżawionych przez koła łowieckie. To między innymi po to, żeby niwelować skutki niesprzyjających warunków atmosferycznych – podsumowuje Wojciech Szymański.


 

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..