Są to zakonnik o. Kasjan i ocalały z rzezi na Wołyniu, późniejszy kosmonauta, Honorowy Obywatel Radomia, Mirosław Hermaszewski.
Choć to czasy i ziemie odległe, mamy nasze ofiary ludobójstwa na Wołyniu z 1943 r.
Są to zakonnik o. Kasjan i ocalały z rzezi późniejszy kosmonauta, Honorowy Obywatel Radomia, Mirosław Hermaszewski. Tamto ludobójstwo sprzed siedemdziesięciu lat poraża swym nieludzkim okrucieństwem. Zdaje się jednak być odległe czasem i przestrzenią. Ale trzeba je przybliżać. Nie tylko po to, by zapełniać białe karty naszej przeszłości, ale także po to, by – bazując na przebaczeniu i prawdzie – budować jedność z naszymi pobratymczymi narodami
Pierwszym z męczenników wołyńskiej rzezi z 1943 r. jest o. Kasjan – Józef Czechowicz, zakonnik pochodzący z Białaczowa koło Opoczna. Urodził się 16 stycznia 1912 r. w Białaczowie jako syn Franciszka i Katarzyny Podlewskiej. Święcenia kapłańskie przyjął 11 lipca 1937 r. w Lublinie. W 1938 r. przeszedł na obrządek słowiański i zamieszkał w Lubieszowie w kapucyńskiej misji wschodniej. Gdy w 1943 r. Ukraińcy zlikwidowali tę misję, o. Kasjan wraz z o. Aniołem Dąbrowskim i br. Bartłomiejem Snochowskim przebywał na kolonii Horomecko. Po rozpoczęciu mordu na Polakach na Wołyniu późną wiosną tamtego roku o. Kasjan udał się do obozu UPA, prosząc o zaprzestanie mordów. Tam został uwięziony i przewieziony do Kowla. Nie wiemy, czy był torturowany, zapewne tak. Ostatecznie został zamordowany i zrzucony z mostu nad Styrem do rzeki. Ciała nigdy nie odnaleziono.
Drugą ofiarą tamtych czasów jest późniejszy pierwszy polski kosmonauta, który wręcz cudownie ocalał z rzezi, Mirosław Hermaszewski. Jako półtoraroczny malec mieszkał w Lipnikach. Był najmłodszym spośród siedmiorga rodzeństwa. Atak UPA w tamtej wsi rozpoczął się serią z karabinu maszynowego. Gdy w ogniu stanęły pierwsze zabudowania, w domu Hermaszewskich nie było Romana, ojca Mirosława, który pełnił wartę w oddziale samoobrony. Po pierwszych wystrzałach matka schroniła dzieci pod pierzyną. A potem zabrała je stamtąd, by uciekać w stronę lasu. Ten kierunek ucieczki okazał się beznadziejny, bo tam na uciekających czekali zaczajeni banderowcy. Tam podczas ucieczki matkę Mirosława dogonił jeden z napastników. Padł strzał. Kobieta upadła nieprzytomna. Kula, ocierając się o skroń, rozerwała ucho. Rozlana krew sprawiała wrażenie, że ofiara nie żyje. Morderca nie dostrzegł zawiniątka, w którym krył się mały Mirosław.
Gdy matka Mirosława odzyskała przytomność, w szoku zaczęła uciekać. Dobiegła do ukraińskiej wioski, gdzie kobiety zapewniły jej bezpieczeństwo. I wtedy przyszła świadomość, że w polu zostało dziecko. Choć chciała wracać, nie pozwolono jej. Dopiero następnego dnia, po ustaniu rzezi, rozpoczęto poszukiwania. Małego Mirosława znalazł ojciec. Zziębnięte dziecko przeżyło.
Komentarz ma to do siebie, że domaga się komentarza. Może tym razem pozostawmy rzecz bez niego.