Postarzałaś się i pomarszczyłaś, ale na twoim hydrzym cielsku widzę nowe głowy, odrosłe w miejscu starych.
Ta myśl przychodzi mi nieodparcie, gdy wczytuję się w dyskusję, której wspólnym hasłem jest pan inspektor Karol Szwalbe i sprawa krzyży. Jednakże nie mam zamiaru być jakimkolwiek sędzią, który wyrokuje w sprawie osoby. Moja refleksja wiąże się z samą debatą, która zrodziła się potem. Znów wyczytałem argumenty o dogmacie światopoglądowej neutralności, o laickości państwa i inne wyświechtane, aczkolwiek chwytliwe niby argumenty. Znam je wszystkie z czasów PRL-u. Czytałem o nich przed laty, gdy kupowałem tygodnik „Argumenty”, by poznawać wiecznotrwałą myśl marksizmu i leninizmu, wrogą mojemu światopoglądowi. Znam je też ze wspomnienia pierwszego dziecka, które ochrzciłem jako ksiądz. Było to wieczorem w wiejskim kościele poza moją parafią. Bez zapalania światła, by nie prowokować zaciekawienia ewentualnych przechodniów, przyjęliśmy do Kościoła dziecko kogoś, kto wówczas nie mógł oficjalnie powiedzieć, że wierzy w Boga, a musiał udawać, że nie wierzy.
W kwestii tezy o neutralności światopoglądowej powiem tyle: jest ona tak prawdziwa, jak prawdziwa jest sprawa neutralności ładunku na którymkolwiek biegunie magnesu. Nawet jeśli nie mówię, jaki on jest, czy nie mierzę go jakimś miernikiem, nie znaczy, że go nie ma.
Jeśli nie mam racji, to skąd w obecnej debacie tyle głosów, że usunięcie krzyży nie sprowadzi owej neutralności, ale usunie element religijny, wprowadzając „rześki” powiew ateizmu? Czyżby ateizm był neutralny?
Debata, obok wspomnień o lekturze „Argumentów”, budzi we mnie jeszcze jedno wspomnienie. „Niech zstąpi Duch Twój i odnowi oblicze ziemi” – słuchałem tej modlitwy Jana Pawła II, stojąc na placu Zwycięstwa jako licealista. Czasem wraca się do niej w publikatorach, subtelnie sugerując, że była apelem, który obudził nasze społeczeństwo i przyniósł w efekcie obalenie tzw. komuny. No właśnie! Jako świadek tamtej modlitwy pamiętam, że papieskie kazanie przerywały nie tylko oklaski, ale też śpiew pieśni: „My chcemy Boga” – podnoszony jako spontaniczna odpowiedź na papieskie słowa. „My chcemy Boga w książce, w szkole” – rozumieliśmy wówczas te słowa, jako postulat. Żyjemy w nienormalnym kraju, w którym wszystko się wali, wszechobecna jest ateizacja i nie ma miejsca dla Boga w życiu publicznym. Znormalniejemy, gdy się to zmieni. I oto teraz słyszę, że nasza normalność to świat bez obecności Boga w przestrzeni publicznej. Stajemy na głowie, czy wraca stara komuna, czy podstępnie nie odradza się stara hydra? Czyżby pożądaną pieśnią miałoby być coś na kształt: „My chcemy kartek w kiosku, w sklepie”? Ateistyczny raj zbudowano w Albanii, gdzie nawet wpisano go w konstytucję oraz w Korei Północnej. Czyżby marzył się nam ten kierunek?