Księżowski strój duchowny posiada kieszenie. Są dość spore, choć prawie ich nie widać, bo kryją się w jego fałdach. Czy mistrzowie krawieckiego kroju tak je zaplanowali, by można było w nich niepostrzeżenie skrywać składane w nich dobra? Złośliwi powiedzą: oczywiście, że po to są te kieszenie, choć do tego momentu nawet nie widzieli o ich istnieniu.
Te kieszenie przywołał ostatnio ks. prof. Stanisław Kulpaczyński w swym wykładzie o katechetycznej posłudze bp. Edwarda Materskiego. Rzecz działa się podczas sympozjum, które zostało poświęcone chrystocentryzmowi w nauczaniu i posłudze zmarłego półtora roku temu pierwszego biskupa radomskiego. Odbyło się ono w gmachu radomskiego Wyższego Seminarium Duchownego.
Temat wzniosły i poważny, oczywiście prawdziwy i naukowy. Jednakże jakoś przy tym odległy, bo dla wielu zbyt teoretyczny i abstrakcyjny. I dobrze się stało, że ks. prof. Kulpaczyński w czasie swego wykładu postanowił zejść z naukowego Olimpu, by przywołać kilka wspomnień, miniaturowych obrazów doskonale ilustrujących, czym dla bp. Materskiego była fundamentalna prawda, że centrum katechezy jest Pan Jezus. Wśród owych przywołań była też ta o świetnym księdzu katechecie, który podczas wizytowanej lekcji fantastycznie przeprowadził temat, zrealizował wszystkie cele - i te dydaktyczne, i te wychowawcze. Ale gdy przyszła ocena, mistrz teorii i praktyki katechezy, bp Materski dostrzegł w postawie katechety pewną nonszalancję, jakiś znak wyższości. Zdradzały ją ręce schowane w kieszeniach sutanny. Licząc na inteligencję katechety, nie nazwał problemu wprost, bo nie chciał go dotknąć czy urazić. - Proszę księdza, ksiądz w czasie katechezy pisał kredą na tablicy, a zaraz potem chował ksiądz ręce do kieszeni sutanny. Nie można tak robić, bo ubrudzi ksiądz sobie swój strój - powiedział wtedy biskup.
I tak sobie pomyślałem - ot, taki mój prosty rachunek sumienia: Czy ja umiem zwrócić uwagę, nie godząc w godność odbiorcy?