Jest ich osiemnastu. Tylu żołnierzy pochodzących z terenu naszej diecezji spoczywa na polskim cmentarzu opodal klasztoru na Monte Cassino.
Losy jedynie trzech
Dzięki pomocy i informacjom Lidii Świątek, kustosz i historyk z opoczyńskiego Muzeum Regionalnego, oraz Michała Wdowskiego, historyka związanego ze Stowarzyszeniem Jedlnia, poznaliśmy losy trzech z nich.
Był 17 maja 1944 r. Kapral Bartłomiej Kwapisz jechał na rozpoznanie. W jego wozie towarzyszyło mu trzech żołnierzy. Najechali na niemiecką minę pułapkę. Ranny z urwaną nogą stoczył się po pochyłości na drogę, po której jechały czołgi. Został najechany. Zginął. Pośmiertnie awansowano go do stopnia plutonowego, a potem sierżanta. Urodził się 24 sierpnia 1915 r. w Bielowicach koło Opoczna. W 1937 r. powołano go do zasadniczej służby wojskowej. U jej końca wybuchła wojna. Walczył koło Pińska. Internowany przez Sowietów i wywieziony na daleki wschód Rosji, wrócił stamtąd i rozpoczął służbę w armii gen. Andersa.
Podobnie wyglądały losy sierż. Józefa Kluzia. Urodził się 28 maja 1911 r. w Jaścach (parafia Jedlnia koło Radomia). Był zawodowym żołnierzem. Służył w wojskach saperskich. We wrześniu 1939 r. brał udział w wojnie obronnej. Po 17 września dostał się do sowieckiej niewoli. Zwolniony stamtąd, wstąpił do tworzącej się w ZSRR Armii Polskiej gen. Władysława Andersa. Z tą armią przeszedł szlak bojowy przez Iran, Irak, Syrię i Palestynę aż do Włoch. 18 maja 1944 r. cieszył się ze zdobycia Monte Cassino. Ale nazajutrz przyszła niespodziewana śmierć. Gdy jego pluton rozminowywał i zabezpieczał drogi wokół wzgórza, artyleria niemiecka ostrzelała niespodziewanie ten rejon. Kilka pocisków trafiło w znajdujący się w pobliżu skład amunicji. W promieniu 40 m wszystko uległo zniszczeniu. Śmierć poniosło wówczas aż 18 saperów.
Niewielu bohaterów, którzy polegli pod Monte Cassino, znalazło należyte uszanowanie. Jednym z nielicznych jest strzelec Józef Puchała. Od ponad dwudziestu lat na jego rodzinnym Gorzałkowie (dziś dzielnica Opoczna) znajduje się ulica jego imienia. Urodził się tam 22 czerwca 1915 r. W armii Andersa służył w 15. Pułku Ułanów Poznańskich. Zginął miesiąc przed zdobyciem Monte Cassino. Zgłosił się do prac przy zniszczonej linii wysokiego napięcia. Tamtędy, po usunięciu szkód, miały pojechać alianckie czołgi. Podczas prac ich teren dostał się pod silny artyleryjski ostrzał. Podmuch po silnym wybuchu odrzucił kable będące pod napięciem. Żołnierz został śmiertelnie rażony prądem.
Odrzuceni bohaterowie
Niespełna dziesięć dni po zdobyciu klasztornego wzgórza gen. Anders został odznaczony brytyjskim Orderem Łaźni, a głównodowodzący w tamtej walce gen. Harold Alexander powiedział wtedy: „Był to dzień sławy dla Polski, kiedy zdobyliście tę warowną fortecę, którą sami Niemcy uważali za niemożliwą do zdobycia. Jeżeliby mi dano do wyboru pomiędzy jakimikolwiek żołnierzami, których chciałbym mieć pod swoim dowództwem, wybrałbym was, Polaków”.
Słowa istotnie piękne i ważkie, ale… Dwa tygodnie po zdobyciu Monte Cassino alianci weszli do Rzymu. A przecież stało się to w dużej mierze dzięki temu, że zdobycie klasztornego wzgórza otworzyło drogę do Wiecznego Miasta. I tutaj amerykański generał Mark Clark nie zezwolił polskim oddziałom na udział w zwycięskiej paradzie w Rzymie. Naszych żołnierzy przyjął na audiencji jedynie papież Pius XII, który powiedział wówczas: „Błogosławimy szybkiemu zmartwychwstaniu bardzo drogiej nam Polski”. Pod koniec lipca 1944 r. papież znów spotkał się z polskimi żołnierzami i na koniec zawołał po polsku: „Z Bogiem do Polski!”. A wreszcie trzecie spotkanie z ojcem świętym – 15 września. Uczestniczyło w nim 2 tys. polskich żołnierzy.
I tak to rozpoczęła się przedziwna droga zapomnienia, pomniejszania wagi tamtej bitwy. Z jednej strony niemal każdy Polak znał i zna „Czerwone maki”, a z drugiej coraz mniej pamiętano konkrety. Zacierały się sylwetki żołnierzy. Gdy w 1970 r. w Londynie zmarł gen. Władysław Anders i potem został pochowany wśród swoich na cmentarzu wojskowym na Monte Cassino, nie żegnała go żadna delegacja żołnierzy z samej Polski. Nie pozwoliły na to ówczesne władze.
Na polskim cmentarzu pochowano 1072 żołnierzy. Większość pochodziła z kresów. Gdy walczyli o Monte Cassino, nie mieli pojęcia, że już zadecydowano: ich ziemie po wojnie nie będą leżały w granicach Polski. Obok nich wielu pochodziło z centralnej Polski. Dwaj radomscy historycy, Sebastian Piątkowski i Przemysław Bednarczyk uświadomili mi, że dla badaczy jest to temat wciąż do badań i poszukiwań. Mówili mi o radomskich kombatantach, którzy przeżyli i którzy przez lata opowiadali o tej bitwie. Mundur jednego z nich posiada nawet radomskie muzeum, ale polegli są mało albo niemal w ogóle nieznani.
W obecnym kształcie polski cmentarz na Monte Cassino urządzono w 1964 r. (widok z klasztoru)
ks. Zbigniew Niemirski /Foto Gość