Właśnie wróciłem z wyjątkowego obchodu - 65. rocznicy śmierci "Drągala", jednego z żołnierzy wyklętych. Włączyłem telewizor i dowiedziałem się, że jeden z prominentnych polityków lewicy obraził rodzinę jednego z takich jak on bohaterów.
"Drągal", por. Aleksander Młyński, jest jednym z najsławniejszych żołnierzy antykomunistycznej partyzantki, wcześniej, podczas niemieckiej okupacji, żołnierz AK, powstaniec warszawski. Po wojnie nie godził się na nowe komunistyczne porządki. Stworzył oddział Zrzeszenia "Wolność i Niezawisłość". Walczył i na koniec ujawnił się po ogłoszonej amnestii w 1947 r., ale wrócił do podziemia, gdy komuniści aresztowali 5 żołnierzy z jego oddziału. Potem walczył aż do lata 1950 r. Poprowadził ponad 100 akcji, obrósł legendą, a nawet wśród ścigających go uchodził za "człowieka niezwyciężonego". Bezpieka dwoiła się i troiła, by go pojmać. W 1948 r., by go schwytać lub zabić, wystawiono 34 ludzi. Dwa lata później ścigających "Drągala" było już 255. Ostatecznie sukces przyszedł za sprawą konfidenta. Zdradził go były towarzysz broni - Marian Bukała "Zbych". Wcześniej "Drągal" uratował mu życie, wynosząc go rannego z pola walki. "Zbych" wpadł w ręce UB pod koniec lipca 1950 r. Złożył obszerne wyjaśnienia i zdradził aż 164 "meliny", gdzie ukrywali się leśni. Bukała, już jako współpracownik UB, otrzymał pseudonim "15" i dostał do współpracy trzech żołnierzy komunistycznej bezpieki, którzy mieli udawać cichociemnych. Wszyscy zjawili się w Kolonii Wawrzyszów pod Radomiem, gdzie mieszkała narzeczona poszukiwanego. Warto tu przypomnieć, że "Drągal" miał wówczas 25 lat. Ścigający przeprowadzili swoją akcję w Kolonii Wawrzyszów. Razem z "Drągalem" zastrzelili ostatnich dwóch żołnierzy jego oddziału - Zbigniewa Ejnenberga "Powstańczyka" i Zygmunta Chmielewskiego "Lwa".
Dla ścigających "Drągal" musiał być szczególnie cennym "łupem". Zabójcy otrzymali nagrody - Krzyże Walecznych, w normalnych warunkach ordery przyznawane za walkę z wrogiem na prawdziwym froncie, i gratyfikację finansową - po 30 tys. zł. Jak duża to była suma? Wówczas codzienna gazeta kosztowała 50 gr. I tak to zabójcy stali się posiadaczami prawdziwych fortun. Ale jeszcze w tym samym roku przyszła w PRL wymiana pieniędzy. W jej efekcie jeden z nich za uzyskaną nagrodę zdołał jedynie kupić wódkę na swoje wesele.
Historia jest ponoć nauczycielką życia. Co z tej nauki rozumie ów lewicowy prześmiewca, szydzący z rodzin żołnierzy wyklętych? Zapewne nadal czuje się dziedzicem owych PRL-owskich zwycięzców, którzy zdusili powojenne podziemie, by nieść sztandar komunistycznej wolności. Tamci zwycięzcy otrzymali zapłatę, która bardzo szybko została poddana bolesnej dla nich dewaluacji. Zdewaluowała się też tamta ideologia, choć - jak słychać - nie dla każdego. Ale czy to znaczy, że prawdziwi bohaterowie zostali do końca zrehabilitowani? Oni mają swoje krzyże, często skryte głęboko po lasach, a mieszkańcy niejednokrotnie nawet nie wiedzą, dlaczego tam postawione. Zapalamy tam znicze i składamy wiązanki kwiatów. Ale czy to wystarcza? Potrzeba dużej akcji edukacyjnej, bardzo dużej. Stefan Żeromski napisał: "Trzeba rozdrapywać polskie rany, by się nie zabliźniły błoną podłości".