Koniec wykładów II semestru i początek sesji to jednocześnie okres, gdy w polskich diecezjach udziela się świeceń - prezbiteratu, czyli kapłańskich i diakonatu.
Nie inaczej jest w Radomiu. Mamy już 7 nowych księży, a teraz doszło 6 diakonów. Kilkuletnia formacja do tych ważnych chwil odbywa się we wspólnocie seminaryjnej, ale potem, szczególnie po święceniach kapłańskich, rozpoczyna się praca, posługa i życie związane często z samotnością. Nie mam tu na myśli jakiegoś społecznego wyizolowania, ale dużą odmienność od tego, co niosły lata w seminarium. Tu bowiem wszystko jest w dużej mierze wspólne. Takie są modlitwy, wykłady, posiłki i w jakimś wymiarze czas wolny.
Wiele z tego pozostaje, gdy jest się kapłanem w zgromadzeniu zakonnym. Inaczej rzecz się ma w przypadku księdza diecezjalnego. Większość trzeba organizować samemu. I tu rodzi się pierwsza trudność. Jak seminaryjny regulamin przekuć na parafialny program dnia czy tygodnia?
Jeśli piszę o tym, dodając „w cieniu Euro”, to stąd, że kończę codzienne obowiązki, mając włączony telewizor. Transmisja z kolejnego meczu. Zawodnicy, nawet najlepsze gwiazdy, mimo że świetnie wyszkoleni i przygotowani, w pojedynkę mogą niewiele. Sukces przychodzi nie z gry pojedynczych gwiazd, ale z umiejętności włączenia ich potencjału w zmagania zespołu.
Neoprezbiterzy i diakoni usłyszeli wiele życzeń. Dołączam do nich i moje, trochę z pogranicza sportu: zostańcie nadal w diecezjalnym zespole. Włączajcie swoje talenty i zapał w grę jednej drużyny. Tylko w niej można dobrze grać, a nawet stać się czy pozostać gwiazdą. Bez drużyny zostanie się co najwyżej efektownym żonglerem.