Obaj byli chłopskimi dziećmi wychowanymi w żywej religijnej tradycji, która nie pozwalała być obojętnym na ludzką krzywdę. Zapłacili za to życiem. 40 lat temu zmarł ks. Roman Kotlarz.
To było trzecie wieczorne najście. Trzej esbecy opuścili plebanię, czwarty odpalił silnik czarnej wołgi. Po chwili auto ugrzęzło w błocie. Wtedy z budynku z trudem wyszedł ksiądz i zaczął wołać o pomoc. Wściekły kierowca podbiegł do duchownego, wepchnął go do środka i uderzył tak mocno, że ten przeleciał nad wersalką. Ks. Kotlarz zmarł kilka dni później w szpitalu. „To był chłopak z desantu, wysoki. Jakby cię wziął za bety, toby cię podniósł do góry, głowę by ci urwało” – mówił radomskim licealistom Jacek Nowakowski, były milicjant. Ów „chłopak z desantu” nie żyje od około 20 lat. Mimo że przy wódce chwalił się kolegom: „Otłukłem mordę pewnemu klesze. Tamten się wykończył”, prokuratura umorzyła kolejne postępowanie w sprawie śmierci księdza. „Poczynione w sprawie ustalenia nie doprowadziły do ustalenia okoliczności śmierci ks. Kotlarza. Wersja esbecka jest bardzo prawdopodobna, ale brak jest możliwości ostatecznej weryfikacji” – brzmi orzeczenie prokuratury IPN.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.