Ks. prał. Marceli Prawica ma 78 lat. Poleciał do Zambii w Afryce, do swej ukochanej misji, w której pracuje od 45 lat.
Wszystko wskazywało na to, że już przecież leciwy kapłan w Domu Księży Seniorów w Radomiu będzie wiódł spokojny żywot misjonarza emeryta. - Ks. Marceli to nasza legenda pracy misjonarskiej. Powinien u nas już zostać. Ale skoro chce wrócić do Afryki, nie mamy siły, by go zatrzymać - mówi bp Piotr Turzyński.
Ks. Marceli Prawica o pracy na misjach myślał od początku swego kapłaństwa. Święcenia przyjął w 1963 r. Pracował jako wikariusz w Szewnie, Skarżysku-Kamiennej i Końskich. Gotowość pracy jako misjonarz zgłaszał bp. Piotrowi Gołębiowskiemu. Ale ten widział go jako studenta teologii moralnej i swego następcę w roli wykładowcy w sandomierskim seminarium. - Prośbę o zgodę na wyjazd na misje bp Gołębiowski ocenił najpierw jako chwilowy impuls w życiu i duszpasterskim zapale młodego księdza. Ale gdy przekonał się, że to nie jakaś fanaberia, wyraził zgodę - mówi ks. Marek Jagodziński, przyjaciel misjonarza.
Ks. Prawica od 1972 r. pracuje w Chingombe w Zambii. To palcówka w środku afrykańskiego buszu. Nazwa „chingombe” znaczy „wiele krów”, a nosi ją nie tylko wioska, ale także dolina i płynąca tu rzeka. Mieszka tu lud Lala, posługujący się językiem memba. Misję w 1914 r. założyli polscy jezuici. Gdy ją opuścili, przejął ją ks. Prawica. Miał już zbudowany przez jezuitów kościół i dom parafialny. Ale było jeszcze wiele do wykończenia i zorganizowania. Chingombe w obecnym kształcie to po prostu dzieło ks. Marcelego.
Misjonarz w ostatnich latach wracał do Polski dwukrotnie. Były to misjonarskie urlopy, ale poza tym konieczne wizyty dla podreperowania coraz gorszego stanu zdrowia. Za każdym razem zatrzymywał się w radomskim seminarium. - Czuję się tutaj, jak w Afryce, czyli jak w domu. Gościnność, jedzenie, rozmowy, spotkania. Wszystko w atmosferze ogromnej życzliwości - mówi ks. Prawica.
W 2013 r. przypadała 50. rocznica święceń kapłańskich ks. Marcelego Prawicy. Na jubileusz do Chingombe wybrał się bp Henryk Tomasik. - 12 lat jestem na misjach, a nie pamiętam takiego wydarzenia, by ordynariusz odwiedził swego misjonarza - mówił wówczas ks. Mirosław Bujak, ksiądz z diecezji radomskiej, pracujący w Afryce. - Złoty jubileusz święceń kapłańskich był okazją, by odwiedzić ks. Marcelego Prawicę. Misjonarz pokazał, że można stawiać maksymalne wymagania co do pracy ewangelizacyjnej i minimalne odnośnie do własnych oczekiwań. Jubileusz przygotował ks. Grzegorz Zbroszczyk, kapłan naszej diecezji, który wówczas pracował w sąsiedniej misji. Z jego parafii w Mukonchi jechaliśmy do Chingombe ponad 6 godzin po niesamowitych wertepach. Była Msza św. i radosny obchód, który dowodził wdzięczności ludzi za to, co tam zrobił ks. Marceli - wspomina bp Tomasik.
Gdy miesiąc temu dziennikarz Telewizji Polskiej, przygotowując jeszcze nie wyemitowany materiał o misjonarzu zapytał go o marzenia, ks. Prawica powiedział: „Żeby ta noga przestała tak bardzo boleć, bo tyle jest jeszcze do zrobienia”. - Słuchałem tego wywiadu i byłem pełen zdumienia. Ks. Marceli praktycznie nie używa zaimka „ja”. On wciąż myśli i mówi o swoich afrykańskich parafianach w dalekim Chingombe - mówi ks. Jarosław Wojtkun, rektor radomskiego seminarium.
Misja w Chingombe miała w ostatnich miesiącach chwile napawające optymizmem. Oprócz ks. Marcelego pracowało w niej trzech kapłanów. Strudzony misjonarz mógł więc, zgodnie z prawem kanonicznym, napisać po osiągnięciu 75 lat życia pismo do ordynariusza o zrzeczeniu się i przejściu na emeryturę. I tak, posłuszny kościelnemu prawu, zrobił. Ale...
Tych „ale” są dwa. Miejscowy biskup nie odpowiedział zgodą na prośbę misjonarza, znając zaangażowanie kapłana. A drugie „ale” przyniosły najnowsze wydarzenia. Jednym z trzech duszpasterzy w Chingombe jest miejscowy kapłan. On w ostatnim czasie uległ wypadkowi samochodowemu. Drugi z księży to kapłan naszej diecezji, ks. Piotr Popis. - Piotruś zaraził się dengą, bardzo agresywną, nową i jeszcze nie do końca poznaną odmianą malarii. Musiał wrócić do Polski, by ratować nie tyle zdrowie, co po prostu życie. Został tylko proboszcz ks. Wojciech Łączyński. To doświadczony misjonarz. Uzyskał w Rzymie doktorat z prawa kanonicznego. Jest w Afryce od 20 lat. Jest twardym człowiekiem, ale potrzeba mu pomocy - mówi ks. Prawica.
Czy to dramatyczne położenie jego misji jest ostatecznym motywem powrotu? - Pan Jezus powiedział, że kto przyłożył rękę do pługa, nie powinien się już obracać wstecz - mówi misjonarz i dodaje: - To z pewnością wielkie słowa i trudno je wykonać. Ale ta świadomość musi nam towarzyszyć. Misjonarzem trzeba być do ostatniego tchnienia. Takie jest powołanie Kościoła.