Pan Zbyszek i księża emeryci

Mamy za sobą tygodnie, które obligowały do jałmużny, dobrych uczynków i postu. Różnie się z tym uporaliśmy. Na szczęście mamy jeszcze Tydzień Miłosierdzia, ale nie tylko.

Znajoma z wypiekami na twarzy powiedziała, że przez cały Wielki Post nie piła kawy. Bała się, że nie będzie potrafiła odmówić sobie tej używki, ale dała radę. "Hm" - pomyślałam - "a ja piłam kawę i niczego w moim jadłospisie nie zmieniłam". Aż się w sobie tam w środku zawstydziłam, że chyba brak mi silnej woli, żeby sobie jakieś umartwienie zadać. Dzień później zadzwoniła moja starsza koleżanka Ewa. Ewa ma 80 lat i mnóstwo energii. Nie zwraca uwagi na swoje dolegliwości i od lat wspiera tych, którym pomagać trzeba, i to nie tylko w czasie Wielkiego Postu czy Tygodnia Miłosierdzia. Robi to przez cały rok.

Jednym z jej podopiecznych jest pan Zbyszek. Nigdy nie założył rodziny. Mieszkał z mamą, skończył szkołę elektroniczną i był wziętym elektrykiem. Pracował w zakładach, które - tak, jak wiele innych w Radomiu - zlikwidowano. W tym czasie zaczął chorować. Nie wiem, co było pierwsze - serce czy nerki. Kilka razy był na kardiologii, mieli mu założyć rozrusznik serca, ale jakoś nic z tego nie wyszło. Przeszczep nerki miał poza Radomiem. Jak go wypisali obolałego ze szpitala, to wsadzili do pociągu, żeby wracał sobie do domu. Później organizm przeszczep odrzucił. Oczywiście, o pracy przy tych dolegliwościach nie było mowy. Zabrakło mu mamy, a zadłużenie mieszkania rosło. Pan Zbyszek miał wspaniałych sąsiadów - zapraszali go na obiady, podrzucali coś do jedzenia. Zadłużenie rosło. Któregoś dnia podjechał pod blok duży samochód. To była eksmisja. Dostał lokal w bloku socjalnym, na skraju Radomia przy ul. Marii Gajl. Lokal to zbyt wielkie słowo. Blok, w którym ów lokal się znajduje, to dawny biurowiec. Łazienki z toaletą i umywalką do wspólnego użytku dla lokatorów na piętrze. Reszta to dawne pokoje biurowe, rozmieszczone po prawej i lewej stronie długiego korytarza.

Pan Zbyszek zamieszkał na trzecim piętrze. Przydzielone mu niewielkie, dawne pomieszczenie biurowe stało się kuchnią i salonem z tapczanem, telewizorem, nocną lampką, niewielką serwantką, ławą i dwoma podstarzałymi fotelami. Miejsca jest tyle, że na środku między tapczanem i fotelami da się przejść. To, że pan Zbyszek trafił tu nie z powodu nałogu alkoholowego czy niechęci do pracy, widać od razu. Po pierwsze jest tu czysto i schludnie, a z gospodarzem tego miejsca można poruszać różne tematy. Po raz pierwszy byłam tu przed rokiem. Ewa od czasu do czasu podrzuca tu paczki żywnościowe, a że ul. Marii Gajl jest dość daleko od miejsca jej zamieszkania i ona nie może nosić ciężkich rzeczy, prosi znajomych o pomoc w transporcie.

Podjechałyśmy pod jego blok. Drzwi do klatki schodowej były pozbawione dolnej części i jakieś zwichrowane. W miarę pokonywania kolejnych pięter zapach był raczej mało przyjemny. Między drugim a trzecim piętrem na schodach leżały obierki z ziemniaków. Na trzecim piętrze skręciłyśmy w lewo. Choć pokój-lokal, do którego zmierzałyśmy, ma dwucyfrowy numer, na drzwiach była tylko jedna cyfra. Widocznie dwie komuś przeszkadzały.

Weszłyśmy do środka. Pan Zbyszek leżał na łóżku, schludnie ubrany, ogolony, oglądał telewizję. Tak bardzo się zmienił przez rok, że go nie poznałam. Jest wychudzony do granic możliwości, z chorobliwie opuchniętą twarzą. Na nasz widok zaczął zsuwać nogi z łóżka. Usiadł. Co drugi dzień zabierany jest na dializy, a serce ma tak słabe, że potrafi zatrzymać się na chwilę i wtedy pan Zbyszek przewraca się tam, gdzie stoi. Dlatego obijane systematycznie żebra wciąż bolą. Pokazuje nam stopę siną do połowy. - Nie wiem, czy coś się nie złamało, jak ostatnio upadłem, bo bardzo mnie boli - mówi. Ale złamania chyba nie ma, bo porusza stopą i nie ma opuchlizny. - To jak pan chodzi? - pyta Ewa. - Trochę podpieram się na pięcie i daję radę - odpowiada. - A ma pan laskę? - pytam. Odpowiedź jest przecząca. Ustalamy z Ewą, że trzeba panu Zbyszkowi przywieźć kulę z wypożyczalni sprzętu medycznego Caritas. Na pożegnanie podopieczny Ewy dziękuje za paczkę i za to, że mógł z kimś porozmawiać.

Następnego dnia kula dotarła do pana Zbyszka. A mnie pozostał w pamięci schorowany człowiek, który chce z kimś porozmawiać. Tydzień Miłosierdzia to doskonała okazja do rozejrzenia się, ilu wokół jest takich "panów Zbyszków" czy pań o dowolnym imieniu. Mogę się założyć, że są na wyciągnięcie ręki. Ilu jest księży emerytów, którzy od kiedy nie udzielają się czynnie w parafii, zostali niemal zapomniani? W domu emerytów dla księży przy radomskim seminarium przebywa ponad 20 kapłanów, może jest wśród nich ksiądz, który pracował w naszej parafii i warto go odwiedzić? Ten tydzień się skończy, ale przecież mamy naśladować Chrystusa, a jego miłosierdzie nie ma czasowych granic. Żadnych granic.

« 1 »
DO POBRANIA: |
oceń artykuł Pobieranie..