W całym kraju do seminariów zgłaszają się kandydaci. Rodzą się przy tym pytania, ilu ich będzie. Odnotujemy wzrost czy kolejny spadek?
W Radomiu wzrosła nam liczba wstępujących do seminarium. Rok temu było 7, teraz jest 12. Czy to liczba wskazująca na koniec kryzysu? Gdy patrzę na liczbę alumnów na poszczególnych latach, widzę jakąś sinusoidę. Po roku chudym przychodzi ten tłusty, ale ogólnie liczba kleryków w seminarium maleje.
Gdy 37 lat temu byłem maturzystą, czasy niebotycznie odległe, nauczyciele w liceach bali się, by spośród grona ich uczniów nie było przyszłych seminarzystów. Mieli z tego powodu kłopoty i trudne rozmowy z tzw. smutnymi panami ze służb. Takie sytuacje mogły wręcz grozić ich stanowiskom, szczególnie tym dyrektorskim.
I w tym kontekście miałem takie rozmowy także i ja. Moja wychowawczyni zapytała mnie pewnego dnia, czy nie zamierzam wstąpić do seminarium. Z drugiej strony pojawiła się także propozycja, bym wstąpił do młodzieżówki PZPR. Ale z tego czasu wspominam także wyjątkową rozmowę z profesorem łaciny Stefanem Fudalejem. Nie zapytał mnie wtedy, czy myślę o seminarium, ale powiedział mi wtedy o dwóch wymiarach bohaterstwa. Pójście do seminarium w PRL to jest jakieś bohaterstwo, pójście pod prąd. Ale jest bohaterstwo jeszcze większe. Pomyślałem wówczas o tych, którzy chcą być księżmi w Związku Radzieckim czy innych krajach tzw. bloku wschodniego, gdzie księża byli szczególnie prześladowani. Tymczasem to większe bohaterstwo, zdaniem mojego łacinnika, polegało na wyborze seminarium na dostatnim i sytym zachodzie Europy. Wówczas nie zrozumiałem mojego profesora, wręcz pytałem w duchu, co on ma na myśli. Dziś przyznaję mu absolutną rację.
Prześladowany Kościół w wielu miejscach świata może i cierpi na brak duszpasterzy, ale prawdziwą pustynią w tym obszarze okazują te kraje, gdzie syty, dostatni i wielorako tolerancyjny Zachód nie miał okazji, by dać świadectwo wobec świata. I właśnie w świadectwie doceniania roli tradycyjnych wartości widzę szansę na to, by u nas, w Polsce, malejąca liczba powołań nie stawała się "żniwem wielkim, gdzie robotników mało".