Wizyta duszpasterska czy wizytacja? Jak kolędowanie pomaga w codziennej pracy księdza?
W okolicy Bożego Narodzenia, gdy rozpoczyna się wizyta duszpasterska zwana kolędą, jej temat pojawia się w wielu publikatorach. A głosy są różne. Od apeli, by księżom pokazać, że ich miejsce jest za progiem domu (tym na zewnątrz), po oczekiwanie i radość z okazji porozmawiania i pomodlenia się z duszpasterzem w mieszkaniu. Czy tutaj, na przestrzeni ostatnich lat daje się odczuć istotną różnicę? Ks. kan. Jan Serszyński, proboszcz opoczyńskiej kolegiaty św. Bartłomieja w Opocznie i dziekan opoczyński, kolęduje od niemal 40 lat. - Mimo upływającego czasu, istotnej różnicy właściwie nie widzę. Nadal ci, którzy otwierają domu i zapraszają kapłanów, cieszą się tym spotkaniem i okazją do modlitwy i rozmowy - mówi.
Ksiądz Serszyński pracował na parafiach w Ćmielowie, Radomiu, Starachowicach i od 2010 r. w Opocznie. - Wizyta duszpasterska daje niepowtarzalną okazję poznania parafii i parafian. Kapłan po zakończeniu kolędy zupełnie inaczej zna swą parafię i wiernych. Wie z bliska, w jakich żyją warunkach, rozmawia o problemach, słyszy o radościach i sprawach trudnych. To bezcenne doświadczenie, którego nie da się przecenić. Bardzo ułatwia potem pracę duszpasterską, choć kolęda jest bardzo dużym wysiłkiem - podkreśla ks. dziekan, który na kilka tygodni musi przeorganizować pracę w parafii. Inaczej wyglądają godziny, w których czynna jest kancelaria. Trzeba nieco zmienić porządek Mszy św. Konieczne jest dostosowanie porządku wizyty kolędowej do pracy w szkole. A są sprawy, których nie da się zaplanować z góry, jak na przykład pogrzeby.
Pytany o apele, by wizytę kolędową bojkotować czy okazywać kapłanom niechęć, ks. Serszyński mówi, że to przyniesie raczej efekt odwrotny. - Pracowałem w różnych częściach naszej diecezji i wiem, że ludzie mają własny rozsądek, a jeśli chodzi o wizytę kolędową, to kierują się tutaj wiarą, tradycją i odpowiedzialnością za parafię. A procent, który nas przyjmuje? Tam, gdzie wierni mieszkają w domach, jest to praktycznie 100 proc. W blokach jest już inaczej - zaznacza.
Kolęda to także zbierane ofiary. Te często rodzą emocje. - My nie wyznaczmy żadnych stawek. I w ogóle sprawę ofiar traktujemy jako sprawę dobrowolną. Jako proboszcz wiem, że kolęda przyniesie pieniądze dla parafii, dzięki którym będzie można podjąć konkretne prace. U nas w kolegiacie chcemy w nadchodzącym roku pomalować dach na okazałej świątyni i plebanii, a jeśli się uda - ustawić nowe ławki w części nawy głównej, bo te, które mamy, już dość mocno nadwerężyły korniki. Pieniądze z coniedzielnej tacy służą do utrzymania kościoła na co dzień - wyjaśnia ks. Serszyński.
Ksiądz Robert Gajewski jest młodym salezjaninem. Pracuje w Lubinie w parafii św. Jana Bosko. Jest tam duszpasterzem młodzieży, kierownikiem Oratorium św. Jana Bosko, opiekunem Salezjańskiej Grupy Proobronnej "Wilki" i katechetą Salezjańskiej Szkoły Podstawowej im. św. Dominika Savio. On także rozpoczyna wizytę duszpasterską, trzecią w swym życiu. Do rodzinnego Opoczna ma prawie 350 km. - W rodzinnym mieście jedynie przyjmowałem, oczywiście jako syn, a nie gospodarz, księży po kolędzie. Trudno mi więc porównać Opoczno z Lubinem. Ale pewne jest to, że tu inaczej niż w Opoczyńskim, znanym choćby z folkloru, religijność nie jest tak zakorzeniona w tradycji. Wielu mieszkańców i parafian to ludzie, którzy tu napłynęli praktycznie z całego kraju. Przychodzą więc także ze swymi religijnymi tradycjami. Mamy duże bloki, wielopiętrowe wieżowce, gdzie przyjmuje nas około połowa mieszkańców, czasem mniej. Nie wiem, czy to efekt obojętności, czy może jakieś inne przyczyny. Owszem, są i tacy, którzy są jakoś wprost wrodzy. Ale mówię to z wielka radością, że ci, którzy nas przyjmują, są bardzo otwarci, życzliwi i cieszą się naszą obecnością w domach - mówi.