Ks. dr Sławomir Wiktorowicz, pochodzący z Opoczna kapłan ze Zgromadzenia Misjonarzy Świętej Rodziny, duszpasterzuje pod Madrytem. Każdego dnia prowadzi kilka pogrzebów. Popołudniami i wieczorami roznosi materiał na maseczki i skafandry ochronne, które zostawia pod drzwi mieszkań wolontariuszy, którzy je potem szyją.
Jest proboszczem i dziekanem w parafii pw. Świętej Rodziny w Torrejón de Ardoz, leżącej ok.
Do nas, w Polsce, docierają informacje o kolejnych zakażeniach i kolejnych zmarłych w Hiszpanii. Te liczby przerażają.
- Każdego dnia przed południem jestem na cmentarzu, by prowadzić ceremonie pogrzebowe. Jest ich co dnia kilka. Na początku epidemii było gorzej. Służby cmentarne zostały zaskoczone ilością pogrzebów i działały chaotycznie. Organizowano pochówki bez żadnych ceremonii religijnych. Na terenie naszej diecezji mieszka 800 tys. osób, a nasze miasto liczy 130 tys. mieszkańców. Nie wszyscy zmarli umierają na koronawirusa. Ale wszyscy mają prawo do godnego pogrzebu. Zareagowałem. Jestem prawnikiem, stąd przestawiłem zarządowi cmentarza odpowiednie dokumenty. Zmarli posiadali polisy ubezpieczeniowe, w których znajdowały się zapisy o ceremonii religijnej. Od tej pory zarząd kostnicy dzwoni do mnie i informuje o pogrzebach, a my zapewniamy religijną ceremonię. Choć ubezpieczenie zawiera klauzulę o opłacie na rzecz duchownych, robimy to teraz bez wynagrodzenia - mówi ks. Wiktorowicz.
To sprawy dotyczące godnego pochówku zmarłych. Ale w parafii ks. Sławomira żyją parafianie, często wiekowi, ponadto są tutaj dwa domy dla seniorów.
- Mamy parafian, najczęściej starszych, którzy w ogóle nie wychodzą z domów. Zamknięci, naprawdę przeżywają te tygodnie wyjątkowo trudno. Zakupy robi im ktoś z rodziny, sąsiedzi lub robią to przez internet. Produkty są zostawiane pod drzwiami, a oni je odbierają - opowiada duszpasterz.
Jeszcze gorzej wygląda sytuacja w domach seniorów. - Na terenie mojej parafii są dwa domy seniorów. W jednym z nich w ostatnim tygodniu zmarło 14 osób. Są tu pensjonariusze z dużą demencją, którzy niewiele rozumieją z tego, co się dzieje, ale są też tacy, którzy pytają, kto będzie kolejny. Te domy zostały zamknięte dla gości czy członków rodziny. Pensjonariusze są naprawdę zostawieni ze swymi pytaniami. Surowe rygory zabraniają im nawet opuszczania swoich pokoi - mówi ks. Wiktorowicz.
Mimo tak dramatycznych okoliczności parafia ks. Sławomira i on sam nie poddają się. - To, co się dzieje, nie spływa po mnie jak po kaczce. Bardzo to przeżywam. Odbieram także telefony z Polski. Martwią się o mnie. Martwi się o mnie moja mama. "Będzie dobrze" - mówię. Spieszę z kapłańską posługą dla ofiar epidemii, bo to moja rola. Co mogę teraz zrobić dla tych, którzy chcą uniknąć zarażenia i pomóc tym dotkniętym koronawirusem? Nie jestem lekarzem, jestem duszpasterzem. Pomagam, na ile mogę. Spieszę z kapłańską posługą dla tych, którzy umarli. Sprawuję Msze św. w kościele i jestem z tymi, którzy walczą. Rozwożę po domach materiał na maseczki i skafandry ochronne, który zostawiam pod drzwiami mieszkań wolontariuszy, którzy je potem szyją. Gotowe odbieram i zawożę do urzędu miasta, skąd są rozprowadzane po mieście. To urząd naszego miasta zamówił materiały na maseczki i skafandry. Dostaje je nasza parafia. Wracam do mojego mieszkania wieczorem, zmęczony, bywa bardzo często, że z bardzo spóźnioną kolacją, choć smaczną kolacją, ale w tej walce nie o kolację przecież chodzi - kończy ks. Sławomir.