Do diecezji radomskiej nazaretanki przybyły 25 listopada 2019 roku. Posługują w kaplicy Wieczystej Adoracji Najświętszego Sakramentu w Jedlni-Kolonii.
Zgromadzenie Sióstr Najświętszej Rodziny z Nazaretu w 1875 założyła bł. Franciszka Siedliska. Pochodziła z bogatej rodziny ze Żdżar niedaleko Nowego Miasta nad Pilicą. - Od czasu założenia zgromadzenie zawsze służyło rodzinom. Służyło w sposób duchowy, modlitewny. Matka założyła je z myślą, aby było kontemplacyjno-czynne, czyli żeby z adoracji Pana Jezusa w Najświętszym Sakramencie wynikała nasza służba i czynna pomoc rodzinie - mówi s. Ewelina Bubała, przełożona domu w Jedlni-Kolonii.
Nazaretanki przybyły tutaj w odpowiedzi na zaproszenie Fundacji Eucharystyczny Promień, która budowała tę kaplicę i troszczy się o nią, oraz dzięki staraniom o. Josepha Vadakkela, misjonarza i charyzmatyka z Indii. Z pracujących dziś trzech sióstr s. Ewelina mieszka przy kaplicy najdłużej, od samego początku jej funkcjonowania. - Gdy przyjechałyśmy, miałyśmy do dyspozycji pokój i łóżka. Nie było nawet drzwi. Przyjechałyśmy miesiąc wcześniej, budynek nie był gotowy, żeby w nim zamieszkać. Zostawiłyśmy cały swój dobytek, a on pokrył się pyłem, ponieważ tu wciąż trwały prace budowlane - wspomina nazaretanka. Kaplicę w obecności o. Vadakkela 30 listopada 2019 roku poświęcił bp Henryk Tomasik.
Siostry podkreślają, że kaplica Wieczystej Adoracji jest dla nich wielkim darem. To jedyna taka placówka w zgromadzeniu. - Nasza praca tutaj to jest czuwanie nad kaplicą Najświętszego Sakramentu pw. św. Jana Pawła II, a główną intencją jest modlitwa za rodziny. Wszystkie sprawy trudne, choroby, niepowodzenia w rodzinie, braki, cierpienia, otrzymujemy w postaci intencji do przemodlenia. To wpisuje się w charyzmat naszego zgromadzenia. Nie narzekamy na brak pracy. Jest bardzo dużo osób, które oprócz modlitwy chcą z nami porozmawiać, opowiedzieć swoją historię i zostać wysłuchanymi - mówi s. Janina Mateusiak.
Ludzie na ogół niewiele wiedzą o życiu sióstr zakonnych. Niektórzy kierują się stereotypami czy uprzedzeniami, dlatego siostry oprócz dobrych doświadczeń spotykają się też ze zdarzeniami przykrymi. Kiedyś na ulicy w Warszawie siostra Ewelina została opluta. - Pomyślałam, że chciałabym pochodzić na ulicy bez habitu, żeby zobaczyć, jak ludzie będą na mnie reagować, czy jest to sprawa habitu, czy tego, że jestem takim, a nie innym człowiekiem. W Warszawie, kiedy chodziłam ul. Rakowiecką na studia do jezuitów, doświadczyłam różnych reakcji. Część mówiła „szczęść Boże”, a część chciała dokuczyć. Pewnego razu w autobusie jakiś pan ustąpił mi miejsca. Niektóre kobiety zaczęły krzyczeć, dlaczego to zrobił. Zanim dojechałam na Czerniakowską, cały autobus się podzielił. Jedni byli za, drudzy przeciw. Od tego momentu przestałam siadać w autobusie, żeby nikogo nie drażnić i by nikt się nie kłócił - mówi s. Ewelina i dodaje: - Tutaj, gdzie obecnie jesteśmy, nie doświadczyłyśmy żadnej przykrości.
Siostra Janina, pracując z młodzieżą, słyszała czasem: „Pingwin idzie”. - Mówiłam wtedy: „Witaj, bracie, jestem nazaretanką. Szukasz rodziny, to może razem coś znajdziemy?”. Te epitety, wypowiadane w moją stronę, to zwykłe zaczepki, które znaczą: „Ja tu jestem”, „Zauważ mnie” - opowiada s. Janina. Nazaretanka podkreśla, że Pan Bóg wciąż powołuje, ale dziś ludzie boją się odpowiedzieć i decyzję odkładają na później. Stąd potrzeba dużo modlitwy, bo na modlitwie przychodzi światło.
Więcej w wydaniu papierowym "Gościa Radomskiego AVE" nr 4 na 30 stycznia br.