„Bądźcie aniołami opiekuńczymi ludzi miast” – w jednym zdaniu bł. Honorat Koźmiński zawarł zadanie, dla którego powołał Zgromadzenie Córek Maryi Niepokalanej.
Nowa wspólnota zakonna powstała na ziemiach zaboru rosyjskiego we wspomnienie Ofiarowania NMP 21 listopada 1891 roku w Zakroczymiu przy współudziale Walerii Ludwiki Gąsiorowskiej. – Ojciec Honorat miał wizję odrodzenia narodu polskiego. To były czasy trudne, represje po powstaniu styczniowym. Zamykane były klasztory, do nowicjatów nie można było przyjmować nowych kandydatów. Ale powołanie daje Pan Bóg. Nasza matka założycielka chciała wyjechać za granicę, znała język francuski. Spowiadała się u ojca Koźmińskiego. On się rozpłakał i powiedział: „Jedźcie wszyscy za granicę, a Polska niech umiera w opuszczeniu”. Oczywiście Waleria Ludwika Gąsiorowska pozostała i była jedną z pierwszych członkiń kolejnego zgromadzenia, które on zakładał, a Zgromadzenie Córek Maryi Niepokalanej, tzw. niepokalanki, jest jednym z ostatnich, które zainicjował – wyjaśnia siostra Zyta.
Bez habitu
Siostra Zyta pochodzi z północnego Mazowsza. – Gdy młodzież pyta mnie, skąd jestem, odpowiadam, że spod Grunwaldu, bo na Grunwald mam niedaleko – uśmiecha się. Od dzieciństwa miała kontakt, jak mówi, z dobrymi siostrami zakonnymi. Jako nastolatka coraz częściej myślała o tym, żeby służyć ludziom i zastanawiała się, co mogłaby robić, gdyby została siostrą zakonną. W jej rodzinie była niepokalanka. – Pytała o moje plany. To było tuż przed maturą. Zwierzyłam się, że chciałam zostać zakonnicą, ale misjonarką Świętej Rodziny. Te siostry były w mojej parafii. Wtedy miałam na sobie fajną fioletową bluzeczkę. Powiedziała mi, że jeśli wstąpię do ich zgromadzenia, będę chodzić bez habitu, a też będę Panu Jezusowi służyć. Zaprosiła mnie na rekolekcje. Zobaczyłam siostry. Pociągały mnie przykłady ich delikatności, dobroci. Widziałam, że prowadzą normalne życie, ale jest za tym coś więcej. Po maturze przyjechałam i już zostałam – opowiada siostra Zyta. Skończyła studia teologiczne, zajmowała się nowicjatem, katechizowała. – To był piękny okres. Mogłam być z młodymi ludźmi. Dużo się też uczyłam od nich. Potem utknęłam w zgromadzeniu w papierkach. Wtedy zaczęłam też jeździć do przedszkola w Grójcu. Trwało to 10 lat. Teraz przyjeżdżam do przedszkola w Radomiu, bo pojawiła się taka potrzeba, choć jestem już emerytką – podkreśla siostra. – Jak już się widzi metę, to się patrzy od strony Pana Jezusa i właściwie to On mi daje odpowiedź, że się nie pomyliłam, że jestem na swoim miejscu. Ważni są ludzie, do których idę, służę, na ile mogę, ale teraz to życie wewnętrzne jest pierwsze – wyznaje s. Zyta. – Myślę, że każdy dzień trzeba przeżywać tak jak ostatni. Jak żyjemy na maksa, to nasze życie nabiera sensu. Nawet św. Maksymilian mówił, że wczoraj odeszło, jutro nie wiadomo, czy przyjdzie, masz tylko dziś do gospodarowania.
Początek i koniec
Ojciec Honorat powtarzał swoim duchowym córkom, że życie zakonne nie polega na klasztorze i habicie, ale na doskonałej miłości Boga i człowieka. Siostry według jego zaleceń naśladują Chrystusa, który od początku szedł drogą cichości i ukrycia, a swoim rodakom znany był jako syn cieśli. Idą do ludzi, którzy nie wiedzą, kim one są. Wchodzą w środowiska jak zaczyn i wykonują pracę u podstaw. – Nasz założyciel powiedział, że nawet gdyby się czasy zmieniły, mamy nie zakładać habitu, bo to jest istotą naszego życia. Idę do szkoły jako katechetka, wszyscy wiedzą, że jestem siostrą zakonną, ale jadę autobusem, żegnam się, nikt nie wie, że jestem w zakonie, wtedy daję przykład. Mamy też siostry, które pracują incognito np. na uniwersytetach albo jako pielęgniarki w szpitalach. I wtedy można zrobić to, o co Panu Jezusowi chodzi, że możemy wejść do środowiska laickiego, czasem nieprzyjaznego Kościołowi, możemy świadczyć swoim życiem. O to chodziło też ojcu Honoratowi, by dawać przykład życia chrześcijańskiego, nie ukrywać swojej przynależności do Jezusa, świadczyć, że jestem chrześcijanką, ale nie mówię do końca, kim jestem – tłumaczy siostra Zyta. Zgromadzenie od samego początku starało się objąć działalnością apostolską jak najwięcej mieszkańców miast. – Ojciec Honorat powiedział nam, że mamy być aniołami opiekuńczymi ludzi miast, czyli powierzył nam misję apostolatu miejskiego. Pełnią ją nawet nasze starsze siostry. Cierpią, chorują i modlą się za mieszkańców miast. Modlimy się o najistotniejsze rzeczy – o wiarę i wieczne zbawienie dla tych, którym służymy. Wiarę budujemy od fundamentów, od dzieci w przedszkolach, które prowadzimy, przez nie też docieramy do rodzin. Jeżeli chodzi o życie wieczne, w zakładach opiekuńczo-leczniczych towarzyszymy kobietom w chorobie i przechodzeniu z życia do życia. W Radomiu mamy dwa strategiczne punkty – przedszkole i ZOL. To jak początek i koniec – mówi niepokalanka.
Domek św. Antoniego
Dyrektorką przedszkola, które znajduje się przy ul. Staromiejskiej 9, jest siostra Ewa. Pochodzi z okolic Hrubieszowa. Jej droga powołania zaczęła się, gdy kończyła szkołę średnią. Poszła na pielgrzymkę do Częstochowy z prośbą do Matki Bożej o wskazanie kierunku, jaki powinna obrać w życiu. Uprawiała sport – biegi na 1500 i 3000 metrów. Podczas samotnych treningów zatrzymywała się obok przydrożnego krzyża, by się tam pomodlić. Dostała się na studia we Wrocławiu, ale to z Matką Bożą wiązała dalsze nadzieje. Po powrocie z pielgrzymki wiedziała już, że wybierze drogę życia zakonnego. – Poznałam siostrę zakonną, która zaprowadziła mnie do swojej wspólnoty, porozmawiałyśmy. Miałam czas, żeby zweryfikować, czy takie życie mi odpowiada, czy chciałabym poświęcić je Jezusowi. Gdy ta myśl we mnie dojrzała, przyjechałam do Nowego Miasta, gdzie jest dom generalny niepokalanek i odbywa się formacja. Rozpoczęłam życie, które było dla mnie nowością – wspomina s. Ewa. Kochała sport i chciała wieczorami ćwiczyć. „Możesz biegać, ćwiczyć, zakładaj strój sportowy” – usłyszała w odpowiedzi. Ćwiczyła w ogrodzie. – Któregoś dnia ogrodniczka przybiegła do siostry przełożonej i poinformowała, że ktoś zakradł się do ogrodu, chodzi tam i biega, i na pewno chce ukraść tulipany. A to była nasza Ewa – śmieje się siostra Zyta. Po zakończeniu formacji siostra Ewa rozpoczęła pracę w domu dziecka w Radomiu i studia w Krakowie na kierunku pedagogika opiekuńczo-wychowawcza. Praca wymagała ciągłego dokształcania się, żeby dzieciom pomagać w sposób profesjonalny. Pracowała w Kielcach, w Rzymie. Od dwóch lat jest znów w Radomiu. – W przedszkolu, które prowadzimy od 1 września 2010 roku, realizujemy wartości chrześcijańskie. Uczymy dzieci modlitwy, bliskości z Panem Bogiem, zawierzamy je Matce Bożej. Przeżywamy wspólnie wszystkie uroczystości i święta kościelne. Współpracujemy z parafią św. Wacława i zapraszamy kapłanów z Mszą św. Nasze przedszkole zwane jest Domkiem św. Antoniego. Budynek, w którym jesteśmy, istnieje od około 1910 roku. Mieścił się tam prowadzony przez nasze zgromadzenie sierociniec, zwany sierocińcem św. Antoniego – opowiada s. Ewa. Na przestrzeni lat siostry borykały się z różnymi trudnościami, kiedy to prowadzone przez zgromadzenie dzieła były zamykane przez państwo, ale zawsze były w tym domu, niezależnie od tego, czy to była wojna, czy inny trudny czas. Święty Antoni czuwał i opiekował się tym miejscem. Po zamknięciu sierocińca był tu Państwowy Dom Dziecka, później Dom Dziecka, a teraz przedszkole. Do placówki uczęszcza około 60 dzieci. Panuje tu rodzinna atmosfera. Kadra utrzymuje dobre kontakty z rodzicami. Dzieci otoczone są troską i opieką. – Oddałam życie Panu Jezusowi zupełnie świadomie, z miłością. Jestem wdzięczna za to, że mogę realizować drogę powołania w tym zgromadzeniu – mówi s. Ewa. – To zgromadzenie maryjne. Oddane jesteśmy Matce Bożej w macierzyńską niewolę miłości. Maryja jest obecna w moim życiu. Wiem, że mnie prowadzi i jestem z tego powodu szczęśliwa.
Wróciłam do chorych
Siostra Barbara pochodzi z podkieleckiej parafii. Do ekonomika chodziła w Kielcach. – Zwierzyła mi się koleżanka, gdy byłam w trzeciej klasie, że chodzi na spotkania grupy powołaniowej do naszej siostry katechetki, która była siostrą ukrytą. „Zapytam, może byś i ty przyszła?” – zaproponowała. Odpowiedziałam, że chętnie przyjdę. Siostra powiedziała mi, że jeśli chcę przychodzić na spotkania, to powinnam zrezygnować z kursu tańca i ze sportu. Trenowałam w Koronie Kielce pchnięcie kulą i rzut oszczepem. Porzuciłam sport, ale kurs tańca ukończyłam – wspomina s. Barbara. Spotkania grupy powołaniowej odbywały się raz w miesiącu. Po maturze przyjechała do zgromadzenia. – Przyjechałam bez koleżanki, bo ona zakochała się, gdy byłyśmy w klasie maturalnej – uśmiecha się siostra. Na początku pomagała w domu w Nowym Mieście. Zrobiła prawo jazdy i kurs na ciągnik, którym jeździła. Po trzech latach wysłali ją na prawo na Akademię Teologii Katolickiej. Po studiach w 1993 roku przyszła do Radomia do Niepublicznego Zakładu Opiekuńczo-Leczniczego dla Przewlekle Chorych przy ul. 25 Czerwca. Jak powiedziała matka generalna, miała tu uczyć się na dyrektorkę, żeby zastąpić s. Martę, która niedomagała. – Miałam się też od niej uczyć. Dała mi taką radę: „Nigdy się nie kłóć, żeby cię do sądu nie zaprowadzili” – wspomina. – Byłam tu 5 lat, a potem pojechałam do Nowego Miasta, gdzie przez 5 lat byłam przełożoną w domu generalnym. W 2003 roku z radością tu wróciłam i jestem do dziś – dodaje. Dom, w którym obecnie pracuje s. Barbara, ma długą historię i zawsze związany był z niepokalankami. Wcześniej był tu Dom Pomocy Społecznej, a przed wojną szkoła. W czasie komunizmu budynek zabrało państwo. Przez rok był tu SANEPID, później pogotowie. Obecnie w domu przebywa 41 chorych kobiet. To najczęściej osoby, którym rodzina nie jest w stanie pomóc. Wymagają codziennej opieki pielęgniarskiej. – Tak kocham tych chorych, że czuję się spełniona w zgromadzeniu. Jestem pewna, że ono jest dla mnie – mówi s. Barbara. W Radomiu posługuje 12 sióstr. Mieszkają w trzech domach. – Istotą naszego charyzmatu jest być córką Maryi Niepokalanej. Przeżywamy wszystko na Jej wzór, ciche, pokorne oddanie. Czy takie jesteśmy? To Pan Bóg jeden wie. W tym, co robimy, odkrywamy swoje pasje. Siostra Ewa w pedagogice, siostra Basia aż się wzrusza, gdy mówi o chorych, ja w pracy z dziećmi i młodzieżą. Jesteśmy na drodze do Jezusa przez Maryję. To wzorce, które budują naszą tożsamość – podsumowuje siostra Zyta. •
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się