Od lat powtarzam moim kolegom: Nie podoba się wam Jerzy Owsiak? Zróbcie coś większego niż on.
A gdy przychodzi styczniowa zbiórka i stają przede mną wolontariusze Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, nie odmawiam i wrzucam do kartonowej puszki datek. I nie zdarzyło się, by było to gdzieś indziej niż pod kościołem, bo to tutaj zjawiali się jej wolontariusze.
A potem za pośrednictwem mediów śledzę doniesienia. Okazuje się, że tegorocznym hitem była jakaś łódź podwodna i wylicytowany rejs, że na jakimś placu w jakimś mieście zjawili się wyjątkowi ludzie i zbierają. To wszystko prawda, ale w tych przekazach gdzieś mi brakuje tych wolontariuszy, którzy przyszli pod radomskie kościoły – a to pod farę, a to pod katedrę, a to na ul. Miłą i pod kilkaset (tak, pod kilkaset!) kościołów w mojej diecezji. Tych zbieraczy spod kościołów w medialnych przekazach nie było widać. A przemnożeni w tysiące w skali kraju stają się armią.
Widzę tych cudownych wolontariuszy, którzy zjawiali się pod kościołami w Starachowicach, Skarżysku, Opocznie i Końskich, a przecież nie mieli szans, by ich pokazano, bo zbierali, ale w tak bardzo niemedialnych miejscach. Czyżby ich trud był dziełem daremnym i niepotrzebnym? Czemu w informacjach o zbiórce Orkiestry tak skwapliwie i wręcz wstydliwie skrywane jest ten fakt, że znaczny procent zebranych pieniędzy zostaje pozyskany dzięki ofiarności wiernych wychodzących z Mszy św.?