Matka mi umiera, a do ojca strzelali. Ja chciałem zabić człowieczka, a na mnie poluje mafia.
To pełne dramatyzmu zdanie, wypowiedziane przez syna, zdaje się być kulminacją wcześniejszych rozmów, a może raczej monologów, bo widz słyszy tylko jedną stronę – bohaterów, którzy nieprzerwanie rozmawiają przez komórki. Jeśli odzywają się do najbliższych, to są to puste, nic nie znaczące, zdawkowe komunikaty. Matka, ojciec i syn żyją nie ze sobą, ale koło siebie, szukając poza domem miłości i szczęścia.
Sztukę „Porozmawiajmy o życiu i śmierci” zrealizował znany scenarzysta Krzysztof Bizio. W teatrze telewizji wyreżyserowała ją Krystyna Janda, aczkolwiek tamta premiera odbiegała od zakończenia, które tutaj sam autor wskazał ks. Tomaszowi Waśkiewiczowi. Katecheta z radomskiego Zespołu Szkół Samochodowych przedstawienie przygotował na wielkopostne rekolekcje szkolne, a teraz grane jest z wielkim powodzeniem w różnych miejscach Radomia. U Jandy rozmowy kończą się niedopowiedzeniem, zawieszeniem bez pożądanego happy endu. U ks. Waśkiewicza całość wieńczy rozmowa przy stole. Rodzina, gdzie do tej pory każdy szukał spełnienia poza domem, rujnując przy tym swoje życie, odbudowuje pierwotne więzi. Całość w scenografii dopełnia obraz innego wspólnego zasiadania do stołu – Ostatniej Wieczerzy.
– Spektakl podkreśla bezcenną wartość rozmowy i szczerości w domu, w rodzinie. To brak porozumienia jest w istocie źródłem wszystkich nieszczęść. A przecież każdy potrzebuje miłości. Jeśli nie znajduje jej w rodzinie, szuka na zewnątrz i może się zdarzyć, że bardzo pobłądzi – mówi Aneta Wajdzik-Jary, która zagrała matkę. Pani Aneta jest polonistką w radomskiej Samochodówce i jednocześnie wychowawczynią klasy IIb, której uczniami są pozostali dwaj aktorzy, Mateusz Sułecki i Jakub Kobiałka.
Dla Jakuba było to pierwsze duże przedstawienie, w którym zagrał pod okiem ks. Waśkiewicza. – Co chciał przekazać grany przeze mnie syn? On pokazuje, że zdarza się popełniać w życiu błędy. Jestem pewien, że dużo osób ma taki problem – szukania sukcesu w byciu cwaniaczkiem, dealerem, trochę macho, człowiekiem, który spełnia się tylko w szukaniu imprez, kolejnych dziewczyn. Nie ma w tym głębszych wartości, a potem to wszystko się wali. W naszej sztuce wszystko kończy się dobrze. Ja nie idę do więzienia, mama wychodzi ze śmiertelnej choroby, a tata do nas wraca. Oby tak było zawsze – mówi.
Mateusz Sułecki grał już w trzech premierach przygotowanych przez katechetę. – Premierę przygotowywaliśmy pięć miesięcy. Sztuka jest trudna. Grają tylko trzy osoby. Trzeba bardzo skupić się na tekście i nie pozwolić widzowi na znudzenie. Grany przeze mnie ojciec to człowiek, który źle przeżywa tak zwany kryzys wieku średniego. Dobrze, że na koniec zaczyna rozumieć prawdę: rodzina, której powinien być ostoją, ma być dla niego najważniejsza.
Ks. Tomasz mówi, że spektakl wywołał duże poruszenie w szkole. – Teksty są momentami bardzo mocne. Nawet pytano mnie, czy nie boję się czegoś takiego. Zaryzykowałem, bo byłem pewien, że aktorzy doskonale wywiążą się z zadania i nie tylko świetnie zagrają, ale też zaproszą widzów do głębszej refleksji, do rozmów o życiu i śmierci.