Rzecz nie idzie o apostazję, ale o sakrament bierzmowania.
Opis tego, co dzieje się po nim, jako pożegnanie z kościołem, usłyszałem po raz pierwszy dobre dwadzieścia lat temu w Niemczech. I wtedy trochę mnie to dziwiło, trochę burzyło, a trochę budziło moje niedowierzanie. I oto teraz słyszę to określenie także u nas w Polsce. Tak się zastanawiam, czy ta nazwa została wymyślona tutaj niezależnie, czy może zaimportowaliśmy ją tak, jak się sprowadza do nas używane niemieckie samochody.
Nie twierdzę, że to określenie jest nieprawdziwe, bo przecież prawdziwe są te używane auta i prawdziwe jest odchodzenie młodych od kościoła.
Czy jednak jest to tylko jeden i całościowy wymiar? Pielgrzymka młodzieży, która przyjmuje sakrament bierzmowania, do sanktuariów naszej diecezji pokazała, że jej uczestnicy nie wyglądają na potencjalnych kościelnych emigrantów. Co więcej, chcąc porozmawiać z niektórymi z nich, prosiłem ich duszpasterzy, by wskazali mi nie tych, którzy udzielają się przy kościołach, ale tych, którzy nie są związani z parafialnymi grupami i wspólnotami. Rozmawiali chętnie. Byli pod wrażeniem tego spotkania i nie słyszałem deklaracji: jeszcze tylko bierzmowanie, a potem luz i jazda z kościoła. Niektórzy z nich wręcz opowiadali, że ostatnie miesiące stały się okazją do solidniejszego zaangażowania w jego życie.
Może więc nie wszystko stracone. Może nie musimy opierać się na imporcie rzeczy nienowych.
Świadomie piszę w tym tekście słowo kościół przez małe „k”. Dlaczego? Bo wydaje mi się, że te odejścia są w dużej mierze emigracją z budynku, w którym młodzi nie znaleźli dla siebie miejsca, a może czasem zaproszenia, ale generalnie nie są to porzucenia wiary, Boga i Kościoła.