Jutro wracamy. Nie napisze, że do Polski, choć przejedziemy granicę, bo w Polsce jesteśmy cały czas.
Zaczynamy od krótkiej wizyty w szkole w Miednikach. Później jedziemy do polskiej Szkoły Podstawowej w Kiwiszkach. Jest z nami Janina Klimaszewska, kurator Wydziału Oświaty Samorządu Rejonu Wileńskiego. Miejscowość ta pojawiła się na mapie dopiero przed pięćdziesięciu laty, kiedy to tworzyły się kołchozy, ale szkoła w tym miejscu była już wcześniej. Dziś składa się ona z dwóch budynków. Ten stary został wybudowany ponad sześćdziesiąt lat temu. Ten drugi ma lat dwadzieścia. W szkole uczy się 98 uczniów i pracuje 22 nauczycieli. Placówka może poszczycić się wysokim poziomem nauczania, co zapewnia jej komplet uczniów. Gdyby było inaczej, zapewne wielu z nich wybrałoby szkołę w Wilnie. Odległość od jego centrum od Kiwiszek, to zaledwie 15 km, co daje w przeliczeniu na jazdę autobusem 25 minut. Dyrektor placówki pieczołowicie dba nie tylko o poziom nauczania, ale i o sam budynek. Wszystkie sale lekcyjne zostały wyremontowane i odnowione. Nauka w szkole podstawowej na Litwie trwa 10 lat, plus zerówka Cel naszej wizyty w Kiwiszkach, to nawiązanie współpracy między tutejszą szkołą podstawową, a PSP nr 18 w Radomiu. Główne negocjacje należały do Zofii Litwin. No i wydaje się, że w niedługim czasie do Radomia przyjedzie grupa dzieci z Kiwiszek. Później będzie rewizyta – bo zaproszenie już jest. Przekazujemy na ręce pani dyrektor, na pamiątkę naszej wizyty drobne upominki. Wśród nich są i te reklamujące „Gościa Niedzielnego”.
Dla swoich podopiecznych s. Michaela Rak zawsze ma czas
Krystyna Piotrowska /GN
Nasz kolejny przystanek to Wilno. Nie można będąc tu, nie iść na cmentarz na Rossie. Więc tam idziemy. Przy grobie matki Józefa Piłsudskiego i złożonego tu serca jej syna zapalamy znicz. Chwila zadumy nad losami Polski i idziemy dalej. Jesteśmy jedynymi osobami przemierzającymi cmentarne ścieżki. Dopiero przy wyjściu mijamy mężczyznę o azjatyckich rysach, który fotografuje chyba wszystkie nagrobki. Na czterech straganach przed cmentarzem można kupić ozdoby z bursztynu, święte obrazki, kalendarze z wizerunkiem Matki Bożej i różańce. Handlująca tu kobieta mówi z dumą, że była w Polsce i wtedy też była w Ostrej Bramie, którą wybudował jeden biskup. Podpowiadamy, że był to bp Edward Materski. Wreszcie czas na tę autentyczną Ostrą Bramę. Po wąskich schodach wchodzimy do kaplicy. Jest prawie pusta. Przez otwarte okno z ulicy dobiega gwar przechodniów. Chwila modlitwy i z nowymi siłami idziemy do katedry, a potem do hospicjum. Nie mamy szczęścia, a może raczej s. Michaela Rak nigdy nie ma czasu. Wszystko jedno, ale jeśli chcę z nią porozmawiać, a chcę, to trzeba poczekać, bo siostra właśnie jedzie na Msze św. Wcześniej prosi jedną z sióstr, żeby podjęła nas obiadem i szybko odjeżdża. Słowo obiad natychmiast wywołuje u nas uczucie głodu. Upał i to, że wciąż się spieszymy, sprawiły, że niemal zapomnieliśmy o jedzeniu. Napełnione żołądki lekko nas rozleniwiają, ale pojawia się tryskająca energią s. Michaela i idę z nią oglądać hospicjum. Uderza ciepły, domowy wystrój korytarzy i pokoi. Oglądam pokój pielęgniarek i lekarzy.
Janina Klimaszewska
Krystyna Piotrowska /GN
W pokojach dla chorych siostra z miłością pochyla się nad każdym podopiecznym. Przy niektórych z nich jest ktoś z rodziny. – Od tych panów, można uczyć się miłości do matki – mówi siostra, o dwóch mężczyznach siedzących przy łóżku jednej z chorych kobiet. Są tu prawie cały czas – dodaje. Na drugim piętrze budynku siostra podchodzi do okna w dachu. Mówi, że wyprosiła te okna od budowlańców, bo widać z nich panoramę Wilna. To ma być taki prezent dla jej podopiecznych. A widok jest rzeczywiście piękny. Piętro niżej na jednej ze ścian wisi tablica, na której są wypisane nazwiska i nazwy instytucji, które miały swój wkład, w tworzenie hospicjum. – To wszystko nasi dobroczyńcy i przyjaciele. O, proszę tu popatrzeć – mówi i pokazuje wypisane na tablicy nazwiska radomskich Rycerzy Maltańskich. Hospicjum robi wrażenie. Budynek, który nie tak dawno był kompletną ruiną, wręcz zachwyca. Wszystko jest tu z „najwyższych półek”, łącznie z opieką jaką mają chorzy. Ale w życiu jest tak, że zawsze muszą być jakieś kłopoty. Dla siostry Michaeli wiążą się one z finansami. To na jej głowie jest zdobycie funduszy na utrzymanie i funkcjonowanie placówki. Wciąż nie może liczyć na jakiekolwiek dofinansowanie ze strony państwa.
Jutro wracamy. Nie napisze, że do Polski, choć przejedziemy granicę, bo w Polsce jesteśmy cały czas. Przed nami jeszcze jedna wizyta w kolejnej szkole.