I tak to rozgorzała nam w Radomiu debata o katechezie, tym razem w przedszkolach.
Trochę pogubiłem się w przepisach, rozporządzeniach i postanowieniach, do tego w artykułach i paragrafach. Mam nadzieję, że fachowcy od tych spraw potrafią je uporządkować.
Zdumiało mnie jednak coś innego. Do tej pory czas na debaty o katechezie wypadał w kalendarzu spraw publicznych o nachyleniu lewicowym w końcu sierpnia i na początku września. Co się stało, że nagle w pół roku od tego dyżurnego czasu zaczyna się debata? Czyżby czasową aberrację spowodował kalendarz wyborczy?
I z nagła przypomniała mi się biblijna scena, kiedy Pan Jezus szukał owoców na drzewie figowym i nie znalazł ich – „gdyż nie był to czas na figi”, podsumował św. Marek Ewangelista. Ale przecież Pan Jezus musiał o tym wiedzieć, czemu więc szukał owoców poza czasem owocowania?
Metaforycznie można by rzec – i tak to widzą biblijni komentatorzy – że w każdym czasie może przyjść moment na zdanie sprawy ze swych owoców. Może więc i teraz, w połowie czasu od katechetycznej debaty do debaty, czas na owoce?
W komentarzach i opiniach do sprawy widać, niczym w zwierciadle, że optyka waha się – jak zwykle – od poparcia na prawo do ostrej negacji na lewo. I nic do rzeczy nie mają rzeczowe argumenty. Czy jest czas na figi, czy go nie ma, na lewo figa z makiem dla religii.
I tu chciałbym opuścić przestrzeń wyznaniową i powędrować do początku modelu wychowania, jaki zostawiła nam starożytna, niechrześcijańska skądinąd Grecja. To tam uczyliśmy się wielu idei i stamtąd zaczerpnęliśmy sporo ważnych dla nas słów, a wśród nich fundamentalne dla tej debaty pojęcie „pedagog”. U jego źródła stoi rzeczownik „pais” (dopełniacz „paidos”) – „dziecko” i czasownik „ago”, to znaczy „prowadzę”. Z tych dwóch Grecy utworzyli nowy rzeczownik, wskazujący na funkcję: „paidagogos” – „prowadzący dziecko” – tak jak na naszych dworach funkcjonował podczaszy, koniuszy, no i (niestety, ale tak jest) szambelan.
Paidagogos był niewolnikiem, który posłusznie prowadził dzieci swego pana do gimnazjonu, by tam odbywały ćwiczenia fizyczne, zaprawiały się w biegach, strzelaniu z łuku, a do tego słuchały retorów, poetów i filozofów.
I tu znajduje się istota naszego problemu. Greckie gimnazjum miało dać małym dzieciom pana to, czego on sam nie był w stanie im dać, a co chciał, by stało się ich własnością. To i tylko to. Pedagog miał prowadzić dzieci tam i tylko tam, gdzie chciał rodzic i – brońcie bogowie! – nigdzie indziej.
Myślę, że warto wrócić i wracać do tej starożytnej idei, do źródła po prostu. Przedszkole, szkoła czy uczelnia to instytucje służebne w stosunku do rodziców, nie państwa czy jakiejś grupy.
Można by pokazywać w historii wiele przykładów, gdy łamanie tamtego starogreckiego pomysłu na kształcenie i wychowanie dzieci owocowało tylko szkodami w procesie dojrzewania młodego i najmłodszego pokolenia. I więcej, każde takie próby, gdy państwo mówiło: „My wiemy lepiej niż rodzice, czego potrzeba ich dzieciom”, tonęły ostatecznie w totalitaryzmie.
Pytajmy więc rodziców, jakiego modelu wychowawczego chcą dla swych dzieci. A pedagodzy? No cóż, jestem nim od prawie trzydziestu lat i nie czuję żadnego upokorzenia, jeśli przychodzi mi w tej sprawie być niewolnikiem spełniającym wolę rodziców.
O dyskusji na temat katechezy w radomskich przedszkolach można przeczytać tutaj.