Wobec sprawy ks. Wojciecha Lemańskiego znów nasłuchałem się o Kościele otwartym.
Nigdy nie spotkałem osobiście ks. Lemańskiego i nie chcę być sędzią w jego sprawie. Jeśli piszę inspirowany jakoś debatą związaną z jego osobą, to dlatego, że co rusz słyszę, że walka toczy się o Kościół otwarty i Kościół zamknięty.
Czym w istocie ma być ów Kościół otwarty? Naczelni komentatorzy sugerują, że winien to być Kościół krytyczny wobec biskupów, bo to oni są owymi „zamykaczami” sprawy obecności mojego Kościoła na współczesny świat. Oni odpowiadają za zmniejszającą się niedzielną frekwencję na Mszach św. i za dotkliwie niższą w tym roku liczbę pielgrzymów. Odpowiadają też za zamiatanie pod dywan wszelkiego zła, a fasadowo pokazują Kościół jako ów ewangeliczny „grób pobielany”, na zewnątrz piękny, a w istocie pełen plugastwa.
Ten i taki zamknięty Kościół nie znosi wszelkiej krytyki i mocą swej władzy (wy)tępi każdego, kto odważy się przeciw niemu wystąpić. Wszystko spójne, logiczne i całościowo zamknięte. Ale…
Jako pierwsze odzywają się w mej świadomości racje historyczne. Owszem, dyżurni krytycy zakrzykną: „Co nas to obchodzi, to było kiedyś. Mówmy o naszym dziś!”.
Mimo to, z uporem maniaka, powiem: „Chwileczkę, może jednak powiem to, co chcę powiedzieć!”. Dzieje Kościoła po II wojnie światowej w Polsce pokazują, że jakimś trwałym elementem była próba rozbijania prostej linii: papież-biskupi, która w nauczaniu Kościoła buduje tę instytucję. Tak było w okresie stalinowskim, gdy istnieli dobrzy „księża patrioci”, oddani sprawie budowy nowego komunistycznego państwa, oraz źli biskupi, którzy byli hamulcowymi postępu. Takim hamulcowym był choćby kard. Stefan Wyszyński, którego trzeba było aresztować, by nie przeszkadzał. Dziś to on jest Prymasem Tysiąclecia, a owi postępowi księża są wstydliwą rysą na obrazie Kościoła.
Moja diecezja zna eksperyment budowania niezależnej od Kościoła powszechnego parafii pod wodzą zbuntowanego księdza. Choć od tamtych dni minęło pół wieku, nadal ta wspólnota krwawi, gdy przychodzi do rozmów o tamtych czasach. A wówczas był to zły biskup szkalowany w ówczesnych mediach i dobry ksiądz. Dziś ten biskup jest kandydatem na ołtarze, a ów ksiądz gdzieś przepadł.
I tak na koniec przyszedł mi na myśl proboszcz mojej rodzinnej parafii, ks. Jan Wojtan. Niebawem przypadnie piąta rocznica jego tragicznej śmierci w wypadku samochodowym.
Ponoć owi zbuntowani księża przyciągają do siebie tłumy, bo reprezentują ów otwarty Kościół, a ci inni działają na jego szkodę.
Ks. Jan nigdy nie był buntownikiem. Pracował w doskonałej harmonii ze swymi biskupami, najpierw bp. Piotrem Gołębiowskim, a potem biskupami Edwardem Materskim, Janem Chrapkiem i Zygmuntem Zimowskim. W Starachowicach zbudował kościół pw. Brata Alberta. W Opocznie prowadził szeroko zakrojone prace remontowe przy kolegiacie pw. św. Bartłomieja. W każdej parafii, gdzie duszpasterzował, zostawił po sobie wspomnienie człowieka żyjącego Ewangelią i grono ludzi, którzy dzięki niemu stali się świadomymi członkami Kościoła. Jego pogrzeb zgromadził tysiące ludzi, którzy widzieli w nim Bożego człowieka otwartego na nich i kochającego Kościół.
Nie słyszeliście o nim, bo nie jesteście z Klimontowa, Starachowic czy Opoczna? No właśnie. To on reprezentuje ów Kościół naprawdę otwarty. Ten inny pozostaje otwarty, ale na głucho.