Chce się nam wmówić, że psikus, bo to coś niewinnie fajnego. A tu wraca stara, tradycyjna podpowiedź… święty, bo to on, a nie dyniowaty - w istocie pusty stwór - jest bohaterem dnia.
Byłem dziś w jednym z marketów. Przy gadżetach na halloween zauważyłem młodą mamę, która skwapliwie przeglądała handlowe propozycje. Obok niej stała mała dziewczynka - może trzy, może czteroletnia. Mniemam, że córka. W pewnym momencie dziecko, dużo mniej zainteresowane tym asortymentem, nacisnęło guziczek na jednej z masek. Rozległ się diaboliczny śmiech, a maska zaczęła migotać czerwonym światłem. Dziewczynka zaczęła płakać i po prostu uciekać. Kobieta, rzuciwszy przeglądane bibeloty, pobiegła za dzieckiem. Zaczęło się uspokajanie dziewczynki. Obie już nie wróciły do halloweenowych cudeniek.
Pomyślałem sobie: Mój Boże, i po co wszystko?
Z drugiej strony miałem w pamięci dopiero co odbyte spotkanie z ks. Gabrielem Marciniakiem, którego odwiedziłem w jego parafii, by porozmawiać o akcji „Wszyscy święci balują w niebie”. W noc z ostatniego października na pierwszy listopada, zamiast straszyć kiczowatymi obrazkami z obcego nam kulturowego kręgu, mają zamiar pójść w procesji w relikwiami świętych i na cmentarzu o północy nie przerażać, ale modlić się. - Czy nie jest to jakaś reakcja na halloween? - zapytałem. - My nie chcemy się do tego odnosić w żaden sposób. Po prostu organizujemy coś, co przypomina prastarą ideę obchodu Wszystkich Świętych. Na naszych cmentarzach spoczywają zmarli, wśród których są także ci, którzy osiągnęli zbawienie, a więc są świętymi. To o nich myślimy 1 listopada - odpowiedział.
I tutaj mieści się owe sedno dnia: nie straszyć bezsensownie, ale przypominać o naszym wspólnym celu: świętości.
I jeszcze jedna kwestia. Rok temu byłem w jednej z radomskich szkół. Zorganizowano tam apel, podczas którego uczniowie przebrali się właśnie za świętych i opowiadali swym koleżankom i kolegom, kim są ich bohaterowie i w czym mogą być przykładem. W tym roku mamy już więcej takich zaproszeń. A więc sprawa się rozwija. I bardzo dobrze. Niech rzecz rośnie i niech zawołanie ”Cukierek, albo psikus” nie posiada elementu wykluczenia: albo, albo. Myślę, że przyjaźniej zabrzmi zawołanie: ”Cukierek słodki jak świętość”, a małe dzieci nie będą musiały uciekać z płaczem od - Pożal się, Boże! - dziwacznych pomysłów.