W mediach coraz głośniej o sporze w parafii Gowarczów pod Końskimi.
Opowiadał mi o tym mój przyjaciel. Działo się jakiś czas temu nie w Gowarczowie pod Końskimi, ale w Radomiu. Pod plac parafialny zajeżdża ekipa dziennikarska. Zaczynają rozmowy i okazuje się, że zgromadzeni tam ludzie nie wszczynają protestu (taką informację otrzymała redakcja), ale przystępują do budowy ogrodzenia kościoła. - Skoro już przyjechaliście, to napiszcie o tym, co robimy - mówią pracujący mężczyźni. - Nie możemy. Mamy zamówienie na konflikt - szczerze odpowiadają dziennikarze i odjeżdżają.
W Gowarczowie pod Końskimi wygląda na coś zgoła innego. Jest realny konflikt. Proboszcz ogłoszony satrapą tak zaszedł za skórę części parafian, że nic nie jest go w stanie obronić. - Dla niego liczy się tylko pieniądz - mówią jego zagorzali przeciwnicy. Zza pleców tych w pierwszych szeregach słychać głosy, że tego księdza już nie chcą. Niczym ongiś Balcerowicz, ich proboszcz musi odejść.
I nie da się obronić osobowości szorstkiego w obejściu włodarza. Rzeczywiście, w ostatnich latach był tu wikary za wikarym. Czy między duchownymi dochodziło do bójek? Przeciwnicy proboszcza mówią, że tak, obrońcy przeczą. Trzeba by to zbadać. Kuria radomska wydaje oświadczenie, zapowiada dochodzenie i obiecuje, że podejmie odpowiednie decyzje.
Byłem w Gowarczowie kilka razy podczas parafialnych festynów. Podziwiałem odnowiony stary zabytkowy kościółek i zmieniające się otoczenie świątyni parafialnej. Pamiętam koncert, który na zakończenie jednego z nich miał odbyć się w kościele. - Mamy tu spory bałagan, bo odwadniamy świątynię i zamierzamy zacząć gruntowny remont wnętrza, ale to wymaga sporych pieniędzy - mówił mi proboszcz, jakby zawstydzony, że nie wszystko lśni należnym blaskiem, gdy pojawiają się goście z zewnątrz.
Dwa lata temu odwiedziłem gowarczowskich parafian idących w pieszej pielgrzymce na Jasną Górę. Spotkaliśmy się na odpoczynku w Machorach. Byli radośni i szczęśliwi. Częstowali mnie kanapkami i z dumą opowiadali o remontach w parafii i zapraszali, by przyjechać i zobaczyć, ile się u nich dzieje.
A teraz to wszystko się zawaliło.
Z czasem wozy transmisyjne odjadą. Zgasną światła. Zamówienie na konflikt już przyniosło medialny sukces. Może po kurialnym dochodzeniu dojdzie do zmiany proboszcza. Ale ludzie zostaną ci sami. Zostaną też te same rany i będą krwawić przez lata.