Niecałe 30 km za Radomiem, tuż za Karszówką na krajowej 12 w kierunku Zwolenia i Lublina, policja kieruje na kilkukilometrowy objazd. Pokazuję dziennikarką legitymację i mogę jechać dalej, aż do blokady.
Grupa mężczyzn stoi przy ciągnikach zamykających blokadę. Ponad 100 m od nich stoi mężczyzna w pomarańczowej kamizelce, szef blokady, kiedy od strony Lublina najeżdża autobus. Zwalnia, a pasażerowie życzliwie machają, pozdrawiając protestujących.
- Jestem magistrem inżynierem rolnictwa. W 2003 r. w Warszawie ukończyłem Akademię Rolniczą - przedstawia się Radosław Figurski, szef blokady. Opowiada o rodzinnym gospodarstwie w Piątkowie koło Czarnolasu, które przejął po matce i które stopniowo powiększał od 2 do 40 ha. Specjalizuje się w hodowli trzody chlewnej ustawionej na produkcję prosiąt. Odchowane zwierzęta, podobnie jak inni z blokady, odstawiał do Wadowic i pod Ciechanów. Po wprowadzeniu rosyjskiego embarga i jeszcze wcześniej, po zakazach związanych z odkryciem przypadków afrykańskiego pomoru świń, sprzedaż załamała się.
To położenie grozi bankructwem i niewypłacalnością. Nie ma mowy o spłacaniu kredytów i o zaciąganiu koniecznych nowych. Do tego dochodzą inne przyczyny. - Wśród nich najistotniejszą jest utrata opłacalności wszelkiej produkcji, czyli produkcji żywca wieprzowego, prosiąt, żywca wołowego oraz dotkliwy spadek opłacalności produkcji mleka - mówi R. Figurski. Czego oczekują rolinicy? - Poprawy opłacalności produkcji, wypłaty odszkodowań za szkody spowodowane przez zwierzynę dziką, rekompensaty za straty spowodowane przez zakaz uboju rytualnego oraz poprawienia opłacalności produkcji chmielu. No, i rzecz bardzo ważna, kategorycznie sprzeciwiamy się sprzedawaniu polskiej ziemi obcokrajowcom - mówi.
- Proszę powiedzieć, by nie robiono niechęci między mieszkańcami miasta i wsi - włącza się inny mężczyzna. - My nie jesteśmy, jak chcą pokazywać, tymi, co tylko biorą unijne dopłaty i jest nam bardzo dobrze.
Radosław Figurski, szef protestujących
Ks. Zbigniew Niemirski /Foto Gość
- No właśnie - przytakuje Radosław Figurski. - Kredyty, dopłaty, inwestycje, to wszystko wiąże się z dużym wkładem własnym, ryzykiem i ograniczeniami. Próbowano niejednokrotnie pokazywać nas jako buraków ze wsi, którzy nie chcą żadnej restrukturyzacji i modernizacji. A to nieprawda. Myśmy włączyli się w rządowe projekty. Dotyczyły one nawet genetycznej poprawy trzody. Kupowane maszyny to w zdecydowanej większości polska produkcja. A więc kupując je, napędzaliśmy polską gospodarkę. Korzystał na tym dealer maszyn, korzystały zakłady produkcyjne i ich pracownicy. Teraz wygląda na to, że zostaliśmy sami - mówi, nie kryjąc goryczy.
I w tym momencie podjeżdża samochód. Wysiada z niego młody mężczyzna. Niesie pudełko pełne pączków, przecież to tłusty czwartek. - Dobrzy ludzie przywieźli już dziś chleb i kiełbasę na ognisko - mówią rolnicy.
Doskwiera im milczenie władz i wspomniane już próby dzielenia z miastem. - W społeczeństwie jest tak, że muszą być rolnicy, urzędnicy, nauczyciele, księża i inni. Tylko razem tworzymy jedność. Nie wolno jednych wywyższać, a innymi gardzić - mówi mężczyzna w średnim wieku.
- Proszę koniecznie napisać, że my walczymy o zachowanie tego, co polskie. W czasie studiów poznałem rolnictwo w Anglii i we Francji. Tam opiera się ono o rodzinne gospodarstwa wielopokoleniowe i o solidną własność ziemi. Chcemy, by tak było i u nas. Tymczasem, gdy tego się domagamy, nasze postulaty nikną, a nagłaśnia się inne sprawy. Gdy domagaliśmy się, by w sklepach było oznakowane mięso z dokładną informacją, gdzie zwierzę się urodziło, gdzie rosło i zostało zabite. Niby nas wysłuchano. Potem okazało się, że jedyna informacja to ta, czy mięso pochodzi z Unii Europejskiej.
Rolnicy zostają na blokadzie. Organizują ją rotacyjnie. Pojazdy stoją na poboczu, nie blokują drogi. Część zostaje, a część wraca do domów. - Musimy przecież zrobić obrządek. Tu są sami mężczyźni. Kobiety są w domach. Troszczą się o gospodarstwa. Trzeba im pomóc - mówią.