Film pod tym tytułem tak, ale jeszcze bardziej przekonały mnie odwiedziny w szpitalu na oddziale onkologii i rozmowa, którą tam odbyłem... prawie bez słów.
Mój telefon zadzwonił rano w miniony piątek. Miałem akurat wykład. Wyszedłem na korytarz. Dzwoniła koleżanka z zaprzyjaźnionej redakcji radiowej. Prosiła o rozmowę i odwiedziny po niedzieli. Umówiliśmy się na wtorek. Wiedziałem, że jest na oddziale onkologii.
Jej choroba była szokiem. Wszystko działo się niczym w przyspieszonym filmie. W Środę Popielcową sprawowaliśmy Mszę św. w jej intencji. Wówczas była razem z nami. Dziękowała za modlitwę. "Nigdy w życiu nie otrzymałam tyle wyrazów solidarności i zapewnień o modlitwie" - mówiła.
Dzień wcześniej przed umówionym spotkaniem, w poniedziałek, otrzymałem informację, że rozmowy nie można odwlekać, bo chora ma być przewieziona do innego miasta. Przyjechałem więc do szpitala w poniedziałek.
W piątek, po jej telefonie ze szpitala, byłem na premierze filmu „Bóg nie umarł”. Kto widział ten film, zapewne pamięta postać dziennikarki, która słyszy lekarski werdykt: nowotwór. Młoda, dzielna, pełna planów, a wszystko się wali. Tam, na filmie, rozpacz, beznadzieja. A tutaj, w radomskim szpitalu, coś zgoła innego. Chora od początku choroby mówi o poddaniu się Bożej woli i o nadziei. Nie ma w jej słowach rozpaczy. Jest za to jakaś siła nadziei, której nie zrozumie nikt, kto swoich dróg nie opiera na wierze.
Choroba postępuje dramatycznie szybko, ale są promienie nadziei i tych trzymają się najbliżsi.
Chorą koleżankę jedynie pozdrowiłem. Nie było żadnej rozmowy. Jej "dziękuję" wystarczyło za wszystkie pozdrowienia. Miała za sobą tomografię. Była zbyt słaba na rozmowę. Mam nadzieję, że porozmawiamy później.
Opuszczam oddział onkologii. Na korytarzu spotykam jej siostrę. - Jesteśmy w tym wszystkim otwarci na Bożą wolę. Wierzę, że jej cierpienie ma sens. A jeśli ktoś dowie się, jak ona z wielką ufnością podchodzi do tego, co planuje Pan Bóg, będzie to dla wielu pomocą. Wielki Post nabrał dla nas zupełnie innego wymiaru, a śpiewamy przecież, że "każde cierpienie ma sens". Pan Bóg wie, co robi. Ja nie muszę rozumieć wszystkiego, choć to wszystko niełatwe, widzę - może tylko nieskładnie - elementy układanki, a Pan Bóg przecież widzi całość. Codziennie więc powtarzam: "Jezu, ufam Tobie" i bardzo wyraźnie: "Bądź wola Twoja: - mówi.