Koloratka przy wyborczej urnie budzi zaciekawienie. Gość w takim stroju bywa niejednokrotnie postrzegany bądź jako prowokator, bądź jako ktoś, kto rodzi pytanie: "Czy ów wyborca nie miesza się do polityki?".
Mimo tych zastrzeżeń, znów pójdę na wybory, tak, jak chodziłem w poprzednich latach. Mam taki sam dowód osobisty, jak każdy z obywateli mojego kraju. Udział w wyborach to mój obywatelski obowiązek. A przecież słyszę, że duchowni nie powinni się mieszać do polityki - to niemal dogmat współczesności. Poniekąd podzielam to stwierdzenie, chociaż takiej tezy nie umieszczałbym ani w zbiorze religijnych dogmatów, ani w zbiorze fundamentalnych zasad życia społeczności. Dystans duchownych wobec spraw polityki jest nie tyle pochodną przepisów prawa kościelnego czy państwowego, co wolnym wyborem czy rezygnacją samego duchowieństwa z części należnych im praw obywatelskich.
Przed II wojną światową w Polsce było inaczej. Duchowni byli nawet posłami. Jednym z nich był ks. Kazimierz Sykulski, błogosławiony męczennik okresu II wojny światowej. Urodził się 29 grudnia 1882 w Końskich. Był posłem do Sejmu Ustawodawczego Rzeczypospolitej Polskiej z ramienia Narodowego Zjednoczenia Ludowego. Podczas wojny polsko-bolszewickiej w 1920 r. był kapelanem wojskowym. Był pierwszym proboszczem parafii pw. Opieki NMP w Radomiu (dziś katedry), a potem proboszczem parafii pw. św. Mikołaja w Końskich. Po wybuchu wojny pomagał uciekinierom i wysiedleńcom. Za tę działalność został aresztowany 1 października 1941 r. Wywieziono go do obozu koncentracyjnego w Auschwitz. Tam został rozstrzelany. Za zaangażowanie społeczne zapłacił najwyższą cenę.
Przypominam jego osobę właśnie teraz, gdy trwają wyborcze zmagania, by przypomnieć, że duchowni stanowią część społeczeństwa i są w nim obecni od wieków, podzielając jego losy, wybory i doświadczenia. Owszem, w kwestii wyborczych decyzji nie powinni czegokolwiek publicznie podpowiadać, ale to nie znaczy, że sami nie mogą mieć osobistych sympatii czy przekonań.