W ogólnym narzekaniu na bierność księży, w tym często młodych, dostałem ciekawego mejla i byłem też na imprezie, która staje w poprzek tym ocenom.
Chodzi o ligę ministrancką. W Skarżysku-Kamiennej (to informacja mejlowa) i w Radomiu (tu byłem, odpowiadając na zaproszenie) od jesieni ubiegłego roku aż do teraz ponad 30 wikariuszy wspierało swoich ministrantów w piłkarskich rozgrywkach.
Niby to niewiele - ktoś powie. Może i tak, ale spójrzmy z bliska. Mecz co tydzień, a obecność księdza opiekuna wielce wskazana, przecież jest opiekunem i bardzo często trenerem. Tymczasem w grudniu adwentowa spowiedź za spowiedzią w różnych parafiach dekanatu. Potem kilka tygodni wizyty kolędowej. Po zimowych feriach Wielki Post i znowu spowiedzi. W parafiach śluby, pogrzeby i inne uroczystości, które często niełatwo przewidzieć. Do tego katecheza, kazania.
A same rozgrywki też trzeba było zaplanować. Trzeba pomyśleć o wypożyczeniu boisk, zorganizować mecze. A na koniec wygrywali tylko nieliczni. Większość zajęła miejsca poza podium. Czy było warto?
Zdecydowanie tak! Bp Henryk Tomasik, celebrując Mszę św. na zakończenie ligi radomskiej, przypomniał słowa św. Jana Bosko, mistrza pracy z młodzieżą: "Boisko martwe - diabeł żywy. Boisko żywe - diabeł martwy". Z punktu widzenia duszpasterskiego nieważne są medale, choć one, oczywiście, zawsze cieszą. Ważne jest to, że jak długo księżom się chce, diabeł jest martwy.
Swoistą zachętą dla innych niech będą słynne słowa Czepca z "Wesela" Wyspiańskiego: "Duza by już mogli mieć, Ino oni nie chcom chcieć".