W ostatnim czasie odwiedziłem dwie rodziny uchodźców, które znalazły schronienie w Radomiu. Pierwsza przyjechała do nas z Donbasu, druga - ze stolicy Syrii.
Pierwsza nadal mieszka w Radomiu, druga, po nieco ponad miesiącu, opuściła miasto. Z tego, co wiem, wyjechali do Warszawy.
Gdy w ostatnich dniach tak bardzo nasiliły się informacje o fali uchodźców i tak dużo jest debat o tej sprawie, filtruję je jakoś automatycznie przez doświadczenie tych dwóch spotkań.
Rodzina z Donbasu opuściła swoje miasto, bo ich dom stał w sąsiedztwie lotniska, gdzie toczyły się ciężkie walki. Ratowali życie. W Polsce przeszli przez ośrodek dla uchodźców w Rybakach. Mieli kurs języka polskiego, choć w jakimś stopniu go znali, bo mają polskie korzenie. W Radomiu zostali otoczeni opieką zarówno ze strony miasta, jak i Kościoła. Mają Kartę Dużej Rodziny, pamiętają o nich MOPS i Caritas. Od września synowie poszli do szkoły, a ojciec znalazł pracę.
Syryjczycy, będący katolikami - w sumie sześć dorosłych osób - przylecieli do nas wprost z Libanu, dokąd uciekli z Syrii. Tylko jedna z tych osób mówi słabo po angielsku, pozostali znają jedynie arabski. W Damaszku przeszli piekło. Zakład jubilerski głowy rodziny został zrabowany, a mężczyzna, ciężko ranny w głowę, ledwo uratował życie. W Radomiu znaleźli mieszkanie i opiekę grona ludzi, którzy starali się dla nich o zabezpieczenie materialne. Ci cudowni w swoim zaangażowaniu opiekunowie są ludźmi działającymi w religijnych ruchach i stowarzyszeniach. Planowali dla swoich syryjskich gości zorganizowanie kursu języka polskiego. Ale wszystko skończyło się wyjazdem.
Nie potrafię i nie chcę dawać żadnych ocen. Raczej stawiam pytania z podpowiedziami.
Gdy w minioną niedzielę papież Franciszek zaapelował o to, by uchodźców zaczęły przyjmować parafie i klasztory, miałem wrażenie, że wielu komentatorów odetchnęło z ulgą: "No to papież zdjął nam ciężar z barków. Sprawą ma zająć się Kościół, a nam zostanie tylko wygodna rola obserwatorów i arbitrów".
Tymczasem doświadczenie tych dwóch rodzin pokazuje rzecz bardzo ważną: Kościół powinien podjąć apel papieża, ale nie może zostać sam. Uchodźcy nie są tylko ludźmi, którym należy dać schronienie i, opiekując się nimi, niczym chorymi i bezradnymi, dawać im ubrania i jedzenie. Oni potrzebują legalnego pobytu, który może zapewnić administracja państwowa. Oni potrzebują pracy, kursów językowych, by dzieci mogły pójść do polskich szkół, by dorośli mogli znaleźć pracę wśród Polaków. To rola dla lokalnych samorządów. Kościół sam, nawet z tak wspaniałymi ludźmi jak ci z Radomia, nie zrobi wiele, bo nie ma możliwości, choćby tych prawnych. Papieski apel do Kościoła to apel do każdego chrześcijanina i do każdego człowieka dobrej woli. Jeśli nasza pomoc ma być skuteczna, musi opierać się na współdziałaniu wielu osób i instytucji.