Duch tego zrywu trwał w Polakach przez długie dziesiątki lat. Bez powstania styczniowego nie byłoby dążenia do niepodległości - i w 1918 r., gdy kończyły się lata zaborów, i potem w czasie, gdy przyszło nam zmagać się z niemieckim okupantem podczas II wojny światowej, i gdy zmagaliśmy się z komunizmem.
W Radomiu, w miejscu straceń powstańców styczniowych, 100 lat temu stanął krzyż. Przy nim razem z władzami miasta, parlamentarzystami, samorządowcami oraz nauczycielami i wychowawcami zgromadziła się młodzież radomskich szkół, by oddać cześć bohaterom niepodległościowego zrywu.
O historycznym kontekście ustawienia tego krzyża opowiada historyk Sławomir Adamiec: - Od lipca 1915 r. Radom znajdował się pod władzą wojsk austriacko-węgierskich, dlatego 22 stycznia 1916 r. władze okupacyjne, bez żadnych przeszkód, pozwoliły na zorganizowanie uroczystości upamiętniających 53. rocznicę wybuchu powstania styczniowego. Tego dnia o 10.00 młodzież radomska i mieszkańcy miasta zgromadzili się na Mszy św. w kościele pw. Opieki NMP (obecnie katedra), a wieczorem o 19.00 zorganizowano obchody rocznicowe szkół średnich w sali Ligi Kobiet. Uroczystości trwały również następnego dnia, a ich miejscem i organizacją zajęła się młodzież radomskiego Gimnazjum Męskiego, które od czasu powstania styczniowego zasłynęło nie tylko z bardzo silnej rusyfikacji (szczególnie za dyrekcji Smorodinowa), ale przede wszystkim z działalności samokształceniowej i patriotycznej. W tamtych czasach w konspiracji młodzież organizowała również obchody kolejnych rocznic powstania, przygotowując się do oczekiwanego zrywu niepodległościowego. Kilka dni później, 6 lutego 1916 r., ustawiono również dla upamiętnienia miejsca straceń powstańców (dziś znamy 29 nazwisk) pierwszy drewniany „Krzyż Straceń z godłem korony cierniowej”. W 1933 r. drewniany krzyż zastąpiono czarnym żelaznym krzyżem, który do dziś stoi przy ulicy Warszawskiej.
Tegoroczne obchody 153. rocznicy wybuchu powstania styczniowego zbiegły się więc z 100. rocznicą ustawienia tego krzyża. Uroczystości rozpoczęły się Mszą św. w katedrze. Celebrze przewodniczył bp Piotr Turzyński. - 1050 lat temu zostaliśmy ochrzczeni i od tamtego czasu Bóg i ojczyzna splatają się ze sobą. Pan nam wybrał tę ziemię, tę ojczyznę, może niełatwą, ale On chce, by każdy z nas żył tutaj, tutaj kochał, a jeśli to pożyteczne, także cierpiał. Ojczyzna jest darem i zadaniem. Ojczyzna jest historią i jest jakimś jutrem, gdzie chcemy wrastać - mówił w homilii bp Turzyński.
Tablica po krzyżem upamiętnia 29 straconych powstańców
ks. Zbigniew Niemirski /Foto Gość
Po Eucharystii uczestnicy przeszli z katedry przed klasztor oo. bernardynów, a potem przed mauzoleum powstańczego dowódcy Dionizego Czachowskiego. Ostatnim etapem marszu był właśnie ten powstańczy Krzyż Straceń przy ul. Warszawskiej. Tutaj odbył się Apel Poległych. O jednym z 29 wymienionych na tablicy pod krzyżem mówił bp Piotr: - Głęboko poruszyła mnie historia płk. Zygmunta Adama Chmieleńskiego. Był sierotą po generale armii carskiej, stąd skierowano go do szkoły kadetów w Petersburgu. Gdy w 1861 r. narosły nastroje wolnościowe, napisał podanie, by zostawić armię rosyjską. Gdy jego podanie odrzucono, uciekł na Zachód Europy, gdzie był wykładowcą w szkołach wojskowych. Kiedy usłyszał o wybuchu powstania w Polsce, zostawił pracę na uczelni i wrócił do ojczyzny, by wziąć udział w niepodległościowym zrywie. Był zdolnym strategiem. W jego oddziale walczył Adam Chmielowski, późniejszy Brat Albert, dziś święty. Ranny w jednej z potyczek płk Chmieleński został aresztowany. Sądzono go w Radomiu. Wyrok śmierci wydał na niego szkolny kolega z petersburskiej szkoły. Z. Chmieleński został rozstrzelany w Radomiu w koszarach pułku mohylewskiego. Miał wówczas zaledwie 28 lat. Jego grób rozniosły kozackie konie. Ale pozostała pamięć w ludziach. O takich ludziach jak on i pozostali bohaterowie nie wolno nam zapominać.
W rocznicowym pochodzie wzięło udział kilkuset uczniów radomskich szkół średnich
ks. Zbigniew Niemirski /Foto Gość